Andrzej Barański: Zawsze robiłem filmy tylko o porządnych ludziach
Uważany za oryginalnego i odrębnego twórcę, często podejmuje w swoich filmach problematykę polskiej prowincji. Wśród najbardziej znanych jego filmów są: „Nad rzeką, której nie ma”, „Dwa księżyce”, „Kramarz”, „Kawalerskie życie na obczyźnie”, „Parę osób, mały czas”. Z reżyserem i scenarzystą Andrzejem Barańskim, laureatem Platynowych Lwów 2020, rozmawia Tomasz Rozwadowski.
Tomasz Rozwadowski: Platynowe Lwy są nagrodą za całokształt twórczości. Co pan czuje, dołączając, już oficjalnie, do grona najwybitniejszych polskich twórców filmowych?
Andrzej Barański: Czuję się wyróżniony. Rzeczywiście, otrzymanie Platynowych Lwów na gdyńskim festiwalu równa się zapisaniu w kronice polskiego kina. W dodatku, rok mamy szczególny i zdjęcie z wręczenia mi tej nagrody będzie wyglądać zupełnie inaczej niż we wcześniejszych latach. Pamiętam tych festiwali już kilkadziesiąt, począwszy od połowy lat 70., kiedy debiutowałem i kiedy festiwal nie odbywał się jeszcze w Gdyni, ale w Gdańsku. Za mojej pamięci pejzaż gdański zmienił się w gdyński. Zaczynałem w Gdańsku i przeszedłem z tym festiwalem całą nowożytną historię polskiego kina, od Gdańska do Gdyni. Nie traktuję zresztą tej nagrody jako stacji końcowej, będę próbował jeszcze coś w kinematografii zrobić, ale moim zdaniem Platynowe Lwy to najważniejsza z moich dotychczasowych nagród, nawet ważniejsza od nagród międzynarodowych festiwali. Jesteśmy stąd, opowiadamy o tym, co jest tutaj, więc ta nagroda jest rozliczeniem i podsumowaniem tego, co dotychczas zrobiłem i jest przyznawana przez polskie środowisko filmowe, czyli w jakimś sensie w rodzinie.
Recenzenci najczęściej podkreślają pańską oryginalność i odrębność jako reżysera i scenarzysty. Jeśli zgadza się pan z tą powszechną opinią, to jak by pan opisał swój własny charakter filmowego pisma?
Zacząłem od wiernego przedstawienia rodzinnego domu w filmie „W domu”. Kolejne moje filmy są w jakimś sensie rozwinięciami tego pierwszego filmu, wszystkie dzieją się „w domu”, czyli w otoczeniu, które znam i rozumiem. Wszystkie moje filmy zawierają prawdziwe miejsca, prawdziwe krajobrazy, prawdziwe przedmioty i prawdziwe, często wywodzące się z zapisów autobiograficznych, postaci. Moje przekonanie co do wartości tak wybranej drogi pozostawało, nigdy nie udawało mi się z tej drogi zboczyć. I dobrze się stało.
Często postrzegany jest pan jako twórca apolityczny. Proszę powiedzieć, czy polityka jest oczywiście nieobecna w pańskich filmach, czy też określa te filmy w jakiś subtelniejszy sposób.
Zawsze wychodziłem odczuwanej przeze mnie polityki w rodzinnym otoczeniu moich bohaterów. Polityka była obecna, o ile wpływała na losy bohaterów. Jeśli spojrzeć na moje fabuły, to taki wpływ często można zobaczyć, ale to, co może się wydawać metaforą, jest zawsze realistyczne. Tak do końca nie jestem więc twórcą apolitycznym, ale jeśli polityka nie ma wpływu na pokazywane przeze mnie sytuacje, jest wtedy nieobecna.
Co jest dla pana najważniejsze w robieniu filmów?
Nie zaczynam od spojrzenia na historię przedstawioną w scenariuszu. Zaczynam od detalu, ponieważ najważniejsze są dla mnie realia socjalno-bytowe moich bohaterów, to, jakimi są ludźmi i w jaki sposób żyją. Dokładnie robię dokumentację, krążę długo wokół najdrobniejszych szczegółów, namacalnie sprawdzam warunki. Wtedy pozostałe elementy wskakują precyzyjnie na swoje miejsca. Jest to szalenie materialistyczne podejście! (śmiech) Zajmuję się ludźmi na skromnym poziomie bytu, moi bohaterowie to porządni ludzie. Zawsze robiłem filmy o porządnych ludziach, nie kusiły mnie przestępcze, mafijne tematy.
Na początku swojej drogi twórczej spotkał pan Tadeusza Różewicza. Czy współpraca z nim wpłynęła na pańskie widzenie świata i pańską stylistykę?
W przypadku Tadeusza Różewicza najważniejszy był sam kontakt. To był niesamowicie w całej swojej prostocie, skromności i zwyczajności człowiek niezwykły, od którego bardzo silnie promieniowało. Wyrzucam sobie, że mało sfilmowałem jego utworów. Może dlatego, że stawiałem bardzo wysoko poprzeczkę i obawiałem się, że nie doskoczę.
Jest pan aktywny w polskiej kinematografii od późnych lat 60. Kiedy tworzyło się panu łatwiej, przed 1989 rokiem czy po nim?
To są szalenie indywidualne oceny, każdy reżyser aktywny w obu tych okresach miał nieco inne przygody przy realizacji swoich filmów, więc każdy powiedziałby na ten temat coś innego. Dla mnie najlepsze były lata 90. Powstała wtedy, trochę z przypadku, jak sądzę, bardzo dobra struktura organizacyjna kinematografii. Pojawiła się duża samodzielność producencka, zapanowało pozytywne rozluźnienie organizacyjne. Nie było poczucia, że preferowane jest coś określonego, więc od strony twórczej margines swobody też się poszerzył znacząco. To jest ważne z mojej perspektywy, zdarzało się na przykład, że filmy krótkometrażowe wchodziły do produkcji z dnia na dzień. W tej chwili przestają istnieć zespoły filmowe w strukturze z tamtych lat i myślę, że to se ne vrati, ta rola zespołów w stymulowaniu twórczości. Pertraktacje w zespołach filmowych to nie były spotkania ludzi obcych, były to dyskusje przy kawie, często konstruktywne i inspirujące. I to już przeszłość. Niestety przeszłość.
Andrzej Barański
Reżyser i scenarzysta filmowy. Urodzony 2 kwietnia 1941 r. w Pińczowie. Absolwent studiów reżyserskich na PWSFTviT w Łodzi w 1973 r. Początkowo realizował filmy oświatowe, w 1979 r. zadebiutował jako reżyser filmów fabularnych. Jest autorem m.in. „W domu” (1975), „Wolne chwile” (1979), „Niech cię odleci mara” (1982), „Kobieta z prowincji” (1984), „Tabu” (1987), „Kramarz” (1990), „Nad rzeką, której nie ma” (1991), „Kawalerskie życie na obczyźnie” (1992), „Dwa księżyce” (1993), „Horror w Wesołych Bagniskach” (1995), „Dzień wielkiej ryby” (1996), „Parę osób, mały czas” (2005), „Braciszek” (2007), „Księstwo” (2011). Jest laureatem nagrody XVI FPFF w Gdyni za scenariusz „Nad rzeką, której nie ma”, nagrody dziennikarzy oraz nagrody Prezesa Zarządu TVP SA XXX FPFF w Gdyni za „Parę osób, mały czas” oraz Platynowych Lwów za całokształt twórczości FFF w Gdyni w 2020 r.