Artystą się tylko bywa – wywiad z Kingą Dębską

Artystą się tylko bywa – wywiad z Kingą Dębską

W zeszłym roku jej film „Moje córki krowy” skradł serca widzów i zyskał Nagrodę Publiczności. Sukces festiwalowy przełożył się na frekwencyjne powodzenie. Dziś pytamy Kingę Dębską o życie po festiwalu.




Kasia Siewko: Rok temu na Festiwalu Filmowym w Gdyni pani film „Moje córki krowy” zdobył nagrodę publiczności. Jak się żyje po festiwalu?

Kinga Dębska: – Film fantastycznie radzi sobie w kinach, na festiwalach i na płytach DVD, cieszy się popularnością, hula po świecie. Mam poczucie, że z tymi „Krowami” jest jak z kulą śnieżną, że się to tak rozkręciło i dopiero teraz, rok po festiwalu, jestem w stanie tak naprawdę przeżyć zeszłoroczne emocje. Wtedy byłam jak w malignie, pięciominutowe owacje na stojąco, łzy w oczach widzów, tego nigdy nie zapomnę. Chyba ani Agata, ani Gabrysia, ani Marian, czegoś takiego wcześniej nie przeżyli. Płakaliśmy wszyscy, montażysta, dystrybutor nawet! Wszystkie emocje były szczere, widzowie stali i klaskali ze łzami w oczach, to trwało tak długo, że powiedziałam sobie „zaraz zwariuję”. A przecież my nie nastawialiśmy się na nic. Był to prosty, tani film. W tym roku więc przeżywam emocje, które wcześniej były dla mnie zbyt duże.

Twórcy często przyznają, że nagroda publiczności jest ważniejsza niż nagrody przyznawane przez krytyków i jury.

– Tak, ta nagroda okazała się na tyle trafiona, że widzowie faktycznie w kinach wybrali ten film. W efekcie mamy prawie 800 tysięcy osób, które kupiły bilet, więc jest to ogromny sukces. Publiczność miała rację.

Czy bycie laureatem takiej nagrody sprawia, że filmy konkursowe ogląda się w inny sposób? Może udało się znaleźć klucz, który pozwala filmowi skraść serca widzów?

– Bez przesady, ale na pewno zyskałam trochę pewności siebie. Ten film nie miał być tak szeroki. Po tym, jak film został przyjęty w Gdyni, a później tak dobrze poradził sobie w kinach, to zrozumiałam, że robię kino środka, które podoba się ludziom. Mam widza i to jest pewna odpowiedzialność. Bo ten Widz już na coś czeka, a ja z drugiej strony chciałabym robić filmy autorskie. Myślę, że jak film powstaje z potrzeby serca, to to widać. Dlatego zdecydowałam się nie zamykać się na ludzi. Kino ma nam sprawiać przyjemność, nie tylko być, jak to mówi mój znajomy
„polską doliną”, czyli przynudzać, opowiadać o smutnych wydarzeniach w ciemnych barwach. Kino może też nieść radość. Nie ma się co wstydzić, że zrobię dobrą komedię romantyczną. Można powiedzieć, że dojrzałam do czegoś, na co rok wcześniej bym sobie nie pozwoliła, czyli na zrobienie filmu o uczuciach. Ale chcę robić dalej swoje autorskie kino. Mam także ambicję zrobienia dobrego autorskiego serialu.

Co jest takiego w telewizji, że lubi pani to robić? Nie wszyscy się do tego przyznają.

– Reżyseria to jest mój zawód, rzemiosło. Po pierwszym filmie, po „Helu”, pracowałam w serialach, bo nie miałam żadnych pomysłów na kolejny film. Praca w telewizji daje pewnego rodzaju otrzaskanie. Nigdy nie poznałabym tylu aktorów, gdybym nie robiła tych wszystkich seriali: „Na dobre i na złe”, „M jak miłość”, „Barwy szczęścia”… Ja się tego nie wstydzę, bo artystą się bywa. To mnie bardzo dużo nauczyło. Chociaż potem, przy realizacji filmu, prosiłam wszystkich współpracowników, żeby dawali mi po łapkach, gdybym chciała iść na skróty. Bo w serialu często idzie się na skróty. Teraz seriale mogą być wspaniałe. Oglądamy wszyscy „Homeland”, „House of Cards” i gdybym miała powiedzieć, co jest moim zawodowym marzeniem, to nie byłby to film, a właśnie odcinek takiego „Homeland”.

Zrobiła też pani świetny dokument „Aktorka” o Elżbiecie Czyżewskiej. Czy ciągnie panią do dokumentu?

– Nie za bardzo lubię dokument. Jest to zadanie dla ludzi cierpliwych. „Aktorkę” zrobiłam nie sama, bo z Marią Konwicką. Myślę, że dokument jest mniej wdzięcznym gatunkiem niż film fabularny. Trzeba czekać, aż się coś wydarzy, nie można powiedzieć: weź ty się przesuń albo powiedz coś innego. Po prostu rejestrujemy rzeczywistość.

A sama osoba Elżbiety Czyżewskiej, czy jest pani za propagowaniem kobiet w filmie? Jak to jest być kobietą reżyserem?

– Świat się zmienia. Więcej kobiet jest na wyższych stanowiskach. Jesteśmy prezydentami, szefami korporacji i bardzo dobrze. Myślę, że w idealnym świecie kobiet i mężczyzn na najwyższych stanowiskach powinno być tyle samo, we wszystkich dziedzinach. To jest ta harmonia. Świat widziany przez mężczyznę i kobietę nie jest taki sam. Ja się ostatnio trochę feminizuję, bo uważam, że nam, kobietom, jest trudniej. Jesteśmy paniami domu, matkami. Biologia powoduje, że dzieci możemy urodzić do pewnego wieku, więc się wtedy musimy wyłączyć. Ja też urodziłam dziecko krótko po studiach, teraz już jest duże, i to oczywiście mnie spowolniło i wyrzuciło z toru kariery na jakiś czas. Jednak myślę, że coraz lepiej sobie radzimy i ja sama naprawdę nie mogę narzekać. Dostaję dużo propozycji po „Moich córkach krowach” i nie czuję się gorzej traktowana, jako kobieta-reżyser. Uwielbiam takie sytuacje w przeszłości na planie, kiedy jakiś aktor-macho podchodzi, patrzy na mnie, że jestem taka niewielka, i mówi: „To ty jesteś reżyserką? Naprawdę?” Ja mówię „tak” i potem przez radio daję mu wycisk „jeszcze raz, jeszcze jeden dubel” i ten macho się rozpuszcza, znika… I to jest chwila prawdy. Nie trzeba krzyczeć, czy mówić silnym głosem. Wystarczy wiedzieć czego się chce. Nieważne: mężczyźni czy kobiety, aktor zawsze potrzebuje reżysera.

Czy możemy spodziewać się pani z nowym filmem za rok na festiwalu w Gdyni?

– Na pewno bym chciała, bardzo bym chciała. Jest już coś w planach.

debska mini00002.jpg

KINGA DĘBSKA

Reżyser

Ma na koncie pracę przy popularnych serialach:

  • „M, jak miłość”,
  • „Barwy szczęścia”,
  • „Na dobre i na złe ”.

Zrobiła dwa filmy fabularne:

  • „Hel” (2009)
  • „Moje córki krowy” (2015)

oraz kilka dokumentów, w tym o Elżbiecie Czyżewskiej „Aktorka” (2015).

opracowała: Martyna Kiedrowska
źródło: Gazeta festiwalowa