Leszek Kopeć: Pełna mobilizacja i wytężona praca
– Powinniśmy wierzyć, że w ciągu najbliższych miesięcy uda się wrócić do tradycyjnej formy, która daje możliwość wspólnego przeżywania, dyskutowania, odbierania emocji, kiedy jesteśmy w prawdziwej, a nie wirtualnej, zaciemnionej sali, na rozświetlonym jupiterami czerwonym dywanie, czy zasiadamy na widowni teatru podczas uroczystej gali – mówi Leszek Kopeć, dyrektor 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.
Katarzyna Siewko: Jakie to uczucie w przededniu startu festiwalu obserwować Gdynię o takiej, a nie innej porze roku, pozbawioną festiwalowiczów i licznych gości?
Leszek Kopeć: To przykre uczucie. Gdyńskie Centrum Filmowe http://gcf.org.pl/ jest nie całkiem opustoszałe. Jurorzy pracują. Do domów po obejrzeniu filmów wróciło już jury Konkursu Filmów Krótkometrażowych oraz Filmów Mikrobudżetowych, od soboty (5 grudnia – red.) filmy w Gdyni ogląda jury Konkursu Głównego. Oprócz tego kilkanaście osób pracuje cały czas, ale w przestrzeni realnej wieje pustką i jest nam smutno z powodu funkcjonowania prawie wyłącznie w świecie wirtualnym.
Znalazło się miejsce na poczucie wspólnej mobilizacji i motywacji?
W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeżywaliśmy huśtawkę nastrojów. Zapadały decyzje ekstremalne – takie, aby w ogóle odwołać tegoroczny festiwal, przenieść się z nim na wiosnę albo nawet na jesień przyszłego roku. Oznaczałoby to zrealizowanie festiwalu „dwa w jednym”, co byłoby groźne dla samego festiwalu, jego pojemności. Musielibyśmy liczyć się z dwukrotnie większą liczbą filmów zgłoszonych do konkursu głównego oraz do pozostałych konkursów. Wydłużanie festiwalu o kolejne dni jest bardzo kosztowne. Istotny dla nas był też apel środowiska filmowego, które za wszelką cenę, nawet w ograniczonej wersji z ograniczonym dostępem na platformie cyfrowej dla nielicznych osób, chciało, aby festiwal się odbył. Głównym celem tak pomyślanego festiwalu, jest nagrodzenie filmów, ma to również znaczenie dla sytuacji ekonomicznej twórców. Ważna jest też promocja. Media, pomimo pandemii, są aktywne, liczba akredytowanych dziennikarzy jest spora. W związku z tym jesteśmy w pełnej mobilizacji i w toku wytężonej pracy. Tak będzie przez najbliższe dni.
Ile różnych scenariuszy organizacji tej edycji przewinęło się przez ręce Pana i komitetu organizacyjnego?
Co najmniej cztery. Pierwszy zakładał przesunięcie terminu, drugi, żeby festiwal odwołać, trzeci hybrydowy, a czwarty i ostateczny, to wersja właściwie 100 procent online.
Pełni Pan funkcję dyrektora festiwalu od 2000 roku, czy kiedykolwiek było tak ciężko?
Były dwa krytyczne momenty. Pierwszy to rok 2001, 11 września. Festiwal wtedy zamarł. Wszyscy uczestnicy, goście i twórcy w solidarności ze Stanami Zjednoczonymi i przejęci całym tym tragicznym wydarzeniem obserwowali relacje na telewizorach rozstawionych we foyer Teatru Muzycznego i wszędzie, gdzie było to możliwe. Przestali chodzić na filmy i uczestniczyć w życiu festiwalowym. Festiwal trwał, nie został przerwany, ale przecież solidaryzowaliśmy się z ogromną liczbą ofiar i Stanami Zjednoczonymi, które doświadczyły czegoś tak niespodziewanego. Drugim takim trudnym wydarzeniem była śmierć Marcina Wrony w ostatni dzień festiwalu kilka lat temu (w 2015 roku – red.). Gala wymagała przepracowania. Ekipa realizacyjna Telewizji Polskiej w błyskawicznym tempie zareagowała. Ta gala została uznana za niesłychanie przejmującą i wzruszającą. Wszyscy byliśmy przygnębieni i w ciężkim nastroju, ale jednak odbywał się festiwal. Obecnie wszyscy doświadczamy pandemii. Wiosną tego roku nikt nie był w stanie oszacować, że przybierze ona takie rozmiary. Wolą większości organizatorów było jednak, aby edycję 45. utrzymać i zapewnić festiwalowi ciągłość.
Kiedy zapadła decyzja o organizacji festiwalu w obecnej formule?
Na początku września zapadła decyzja o terminie grudniowym, wtedy jeszcze w formacie hybrydowym. O tym, że festiwal robimy w wersji online, postanowiliśmy na początku listopada. Byliśmy przygotowani z wieloma pracami i w wielu procesach już zaawansowani. Prace przygotowawcze były prowadzone równolegle, z uwzględnieniem, że może dojść do takiej wersji. Niemniej jednak na pięć tygodni przed festiwalem podjąć decyzję o przestawieniu się na wirtualny festiwal nie było, proszę mi wierzyć, proste.
Akredytacje zostały udostępnione jedynie przedstawicielom branży oraz mediów. Czy może Pan opowiedzieć o kulisach tych decyzji?
Duża część filmów, które są w konkursie, to filmy czekające na swoje premiery kinowe, a część z nich jest również przed pokazami festiwalowymi. W związku z tym jakikolwiek wyciek jest niezwykle ryzykowny, a przed tym nie można się uchronić, mimo podjętych standardowych zabezpieczeń, z których korzysta nasza platforma cyfrowa, i to zwielokrotnionych. Łącznie z monitorowaniem sieci, oznaczaniem kopii przez wyświetlanie adresu IP na ekranie. To umożliwi, niestety po fakcie, ujawnienie ewentualnych piratów. Powinni więc oni wystrzegać się chęci upowszechnienia filmów. Pomimo tych zabezpieczeń, trzeba zrozumieć dystrybutorów i producentów, którzy nie mogli się zgodzić na udostępnienie szerokiej publiczności wszystkich filmów. My zrozumieliśmy. Przy wyborze mniejszego zła, którym jest tak okrojony festiwal, lepiej było go zrealizować niż całkowicie się poddać i ustąpić.
Ile osób w takim razie będzie mogło obejrzeć filmy?
Maksymalnie 2000, a w przypadku tych najbardziej limitowanych filmów – kilkadziesiąt.
A co zostało przewidziane dla osób, które sympatyzują z festiwalem od lat, kochają polskie kino, ale filmów prezentowanych w Gdyni w tym roku nie zobaczą?
Pojawiła się koncepcja zaproponowana przez dyrektora artystycznego, która była aktualna jeszcze półtora miesiąca temu. Zakładała rozbudowane festiwalowe repliki w wielu miejscach w Polsce. Na taki układ chętnie zgodziły się kina multipleksowe i kina studyjne, które są przedmiotem naszej szczególnej troski. Dystrybutorzy i producenci też się zgadzali ze względu na większe bezpieczeństwo kopii filmowych podczas wyświetlania ich w kinach z DCP. Ten plan niestety musimy przenieść w czasie. Cała oprawa festiwalowa, wirtualne spotkania z twórcami i filmy, których potencjalni uczestnicy festiwalu nie zobaczyli w tym roku, będą mogły być pokazane w kinach w Polsce w momencie, kiedy te kina się otworzą. Proszę też nie zapominać, że sześć filmów z Konkursu Głównego miało już swoje premiery kinowe i były dostępne dla tych, którzy interesują się polskim kinem.
Rozmawiamy o zmianach wywołanych pandemią, ale tych zmian było więcej. Za sterami stanął nowy dyrektor artystyczny Tomasz Kolankiewicz oraz pojawiła się nowość wśród konkursów – Konkurs Filmów Mikrobudżetowych.
Konkurs Filmów Mikrobudżetowych powstał z inicjatywy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ma na celu silną promocję tych, którzy debiutują w warunkach dosyć osobliwych, bo jednak filmem mikrobudżetowym, a przy realizacji pełnego metrażu jest to duże wyzwanie. Jest to droga do tego, aby student szkoły filmowej, który zrealizował 30-minutowy film, mógł sprawdzić się w budżecie i rozmiarach raczej kameralnych. Konkurs jest pomysłem dyrektora Radosława Śmigulskiego i być może będzie kontynuowany. Można go zdefiniować jako konkurs debiutów mikrobudżetowych. Dyrektor artystyczny zrealizował również część swoich pomysłów. Jednym z nich jest program Gdynia dzieciom – kino młodzieżowe z absolutnymi klasykami. Mamy również w programie sekcję Czysta Klasyka. Pojawia się tam interesujące zestawienie filmów, łącznie z „Pilotem Pirxem”, który niegdyś był kultowym filmem stworzonym na podstawie prozy Stanisława Lema. Kontynuujemy również wydarzenia nazywane pojemnym terminem „Gdynia Industry”. To program wciąż ewoluujący i dostosowujący się do oczekiwań środowiska.
Czy przewiduje Pan, że branża festiwalowa i eventowa będzie musiała przejść gruntowne zmiany, aby dostosować się do nowych okoliczności, czy jednak już za rok znowu spotkamy się w kinie?
Bardzo bym chciał, abyśmy dużo wcześniej spotkali się w kinie, a za dziewięć miesięcy w Gdyni na festiwalu. Od paru lat pierwsze próby przeniesienia pewnych aktywności do świata wirtualnego były już przez nas podejmowane. Konferencje prasowe z twórcami były ogólnodostępne w sieci. To samo możemy zrobić z kilkoma innymi wydarzeniami, które z oczywistych powodów nie pozwalają zmieścić wielu tysięcy osób na salach, którymi dysponujemy.
Co dla branży, dla organizatorów, a wreszcie dla Pana jako wieloletniego dyrektora FPFF oznacza organizacja tegorocznego festiwalu mimo trudności?
Zmianę w podejściu do uczestniczenia w wydarzeniach kulturalnych, dopóki trwa pandemia. Jednocześnie powinniśmy wierzyć, że w ciągu najbliższych miesięcy uda się wrócić do tradycyjnej formy, która daje możliwość wspólnego przeżywania, dyskutowania, odbierania emocji, kiedy jesteśmy w prawdziwej, a nie wirtualnej, zaciemnionej sali, na rozświetlonym jupiterami czerwonym dywanie, czy zasiadamy na widowni teatru podczas uroczystej gali.