Mierzyć siły na zamiary. Z producentami o Konkursie Filmów Mikrobudżetowych
Konkurs Filmów Mikrobudżetowych powstały z inicjatywy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej zadebiutuje podczas 45. FPFF w Gdyni. O nagrodę za najlepszy film w tym konkursie walczy sześć tytułów. Ich producenci opowiedzieli, w jaki sposób pracuje się na ograniczonych budżetach oraz jak determinują pracę.
Pomysłodawcą konkursu jest dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Radosław Śmigulski. Mogą w nim wziąć udział filmy wyprodukowane zgodnie z zasadami Programu Operacyjnego PISF Produkcja filmowa. Tyczy się on pierwszych produkcji – debiutów reżyserskich powstających w ograniczonych warunkach budżetowych. Celem programu jest wspieranie debiutów absolwentów szkół filmowych oraz pozostałych twórców, niebędących absolwentami szkół filmowych, ale posiadających dorobek twórczy.
W tegorocznym konkursie swoje filmy zaprezentują: Michał Grzybowski „Biały Potok”, Joanna Satanowska „Bóg Internetów”, Piotr Stasik „Ćmy”, Tomasz Jurkiewicz „Każdy ma swoje lato”, Dawid Nickel „Ostatni Komers”, Rafał Bryll „Pewnego razu w ogródkach działkowych”.
– To naturalne, że debiutantowi nikt nie da na film grubych milionów, ale pamiętajmy, że często są to twórcy mający sukcesy w krótszych formach, dokumentach, serialach. A pełen metraż to kolejny krok. Szansa na pokazanie się z jak najlepszej strony. Za duże pieniądze też można zrobić film z jednym aktorem, ale za małe dużego kina się nie zrobi. Na pewno jest znacznie trudniej, ale tym większa satysfakcja, jak się uda – mówi Michał Szymanowicz, producent filmu „Pewnego razu w ogródkach działkowych”.
Pierwszym krokiem, aby zweryfikować, czy dany pomysł jest realizowalny w takich warunkach, jest analiza scenariusza i prace nad nim wspólnie z reżyserem. To prawdziwa sztuka rezygnacji i kompromisu.
– Trzeba spojrzeć na projekt jako całość, następnie na wszystkie jego najdrobniejsze elementy, i oszacować, co jest dla tego filmu ważne, a co ważniejsze, następnie stworzyć racjonalny kosztorys, przetłumaczyć ten „język budżetu” na język przystępny dla twórców i przekazać im wnioski. Naturalnie jest to możliwe tylko pod kilkoma warunkami, między innymi dobrej współpracy i zaufania twórców do producentki oraz scenariusza, który w ogóle pozwala na produkcję w mikrobudżecie – tłumaczy Marta Habior, producentka filmu „Ostatni Komers”.
– Scenariusz „Każdy ma swoje lato”, który przed złożeniem wniosku rozwijałam razem ze scenarzystami Tomaszem Jurkiewiczem i Piotrem Januszem, nie zapowiadał filmu stricte mikrobudżetowego. Zaryzykowałam jednak – pragnienie zrealizowania filmu okazało się bardzo silne. Cieszę się, że rozpisany w scenariuszu świat udało nam się przenieść na ekran mimo bardzo ograniczonych możliwości finansowych. Autorów przyszłych filmów mikrobudżetowych zachęcam jednak do konstruowania mikroświatów – dodaje Magdalena Sztorc, producentka filmu „Każdy ma swoje lato”.
Weryfikacja scenariusza i ocena możliwości to jedno, wytycza to producentom i twórcom drogę do dalszych działań. Oznacza jednak ciągłą, wzmożoną pracę nad tym, aby stworzyć film w najlepszych możliwych warunkach, zapewnić debiutantowi lub debiutantce komfortowe warunki pracy i współpracować z zaufanymi realizatorami.
– Produkowanie filmu mikrobudżetowego to kompletnie inna sztuka od produkowania chociażby pełnoprawnej fabuły. Tu nic nie można robić w utarty i znany sposób. Na wszystko trzeba mieć patent. Ale to samo dotyczy innych twórców. Reżyser musi poszukać odpowiedniej formy dla swojej wizji, tak aby budżet go nie ograniczał. Czasami dzięki tym poszukiwaniom mogą powstać naprawdę ciekawe rzeczy. Mikrobudżet działa raczej jak dopalacz kreatywności – opowiada Paweł Kosuń, producent filmu „Ćmy”.
– Mam poczucie, że Szkoła Filmowa w Łodzi czy produkcje ze Studiem Munka przygotowały mnie jednak do tego, żeby potrafić ocenić szanse na powstanie filmu przy mocno ograniczonych funduszach. Wszyscy muszą wykazać się większą kreatywnością, otwartością na niekonwencjonalne rozwiązania, takie, które pozwolą nam zbliżyć się do wymarzonego celu, ale będą realne do zorganizowania w ograniczonych warunkach. Tutaj muszę podkreślić, że głęboko wierzę, iż praca całego pionu produkcji (i nie tylko), ich kreatywność i chęć poszukiwania rozwiązań, proponowania ich twórcom jest na wagę złota, gdyż często wymaga od nich dodatkowego nakładu pracy – tłumaczy Alicja Jagodzińska-Kałkus, producentka „Boga Internetów”.
Biorąc pod uwagę kolektywne zaangażowanie ekipy, która dokonuje niemal cudów, aby pomysł utalentowanych debiutantów powołać do życia, Jagodzińska-Kałkus zwraca uwagę na wady i zalety powołania konkursu w takiej formie: – Cieszę się, że mamy okazję zaprezentować nasz film na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Stworzenie oddzielnej sekcji konkursowej ma (jak wszystko) swoje plusy i minusy. Z jednej strony konkurowanie z filmami, które powstały w podobnych warunkach i tworzone są przez debiutantów, wyrównuje nasze szanse. Z drugiej jednak strony, jest mi przykro, że pozostali szefowie pionów czy aktorzy (często stając na rzęsach, żeby wykonać swoją pracę jak najlepiej w tak ograniczonym budżecie), nie będą mieli szansy zostać wyróżnieni. Rozumiem jednak, że jesteśmy w klasycznej sytuacji: „coś za coś” – mówi.
Festiwalowe nagrody są dla twórców uhonorowaniem trudnej pracy. Tym bardziej jest to istotne, biorąc pod uwagę pracę w trudnych, mikrobudżetowych realiach.
– Chciałabym jednak w przyszłości pracować w bardziej komfortowych warunkach i umożliwić taką pracę twórcom i ekipie filmowej – dodaje Magdalena Sztorc.
Projekty tego typu nie miałyby racji bytu, gdyby nie partnerstwo na linii reżyser – producent. Najdłuższej relacji w całym okresie prac nad filmem. Kluczowe szczególnie w tak wymagających produkcjach.
– Pracuję z Joanną od jej pierwszego roku studiów w Szkole Filmowej w Łodzi i od dawna wiedziałam, że odważę się zadebiutować jako producentka tylko z nią. Mamy też podobne podejście do pracy, dyskusji o kwestiach, w których się nie zgadzamy i wydaje mi się dość jasny podział w jakich sytuacjach, która z nas ma prawo weta. Wszystkim życzyłabym takiego reżysera partnera, jakim jest dla mnie Joanna – mówi Jagodzińska-Kałkus.
– Zazwyczaj, kiedy nie ma pieniędzy na film, jest potrzebny czas, dlatego z Piotrem go sobie właśnie daliśmy i to na każdym etapie produkcji, podczas zdjęć i montażu. Nikomu jak tandemowi producent i reżyser nie zależy tak bardzo na tym, żeby film powstał. To musi być duet „niezwyciężony” – zaznacza Paweł Kosuń.
Rozmawiała: Katarzyna Siewko, Gazeta Festiwalowa Klaps