Najważniejszą rzeczą dla filmowca jest robienie filmów

Najważniejszą rzeczą dla filmowca jest robienie filmów

Rozmowa z Grzegorzem Łoszewskim, prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich

Mateusz Demski: W czerwcu został pan wybrany nowym prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Jakie są cele na najbliższy czas?

Grzegorz Łoszewski: Podstawowym krokiem jest doprowadzenie do stanu, który można by nazwać „normalnością”. Pojawiły się rozliczne wątpliwości – co do dotychczasowej działalności stowarzyszenia – nawet w kwestiach tak elementarnych, jak wypełnianie zapisów ustawy, która reguluje działalność organizacji zbiorowego zarządu, jaką SFP przed kilkoma laty się stało. W tej chwili trwają audyty i kontrole, będzie trzeba więc unormować sytuację w wielu obszarach – zaczęliśmy od sfery gospodarczej, czyli wydatkowania.

Ale chcemy też pchnąć tę organizację w kierunku współczesnych standardów. Poprawić wewnętrzną komunikację, zaktywizować poszczególne koła i sekcje. To jest nasza wspólna organizacja, powinniśmy być zatem jak najczęściej razem. Potrzebujemy wewnętrznej synergii i współpracy – wszyscy członkowie mają prawo wiedzieć, czym zajmuje się zarząd i wypowiedzieć się w różnych kwestiach.

Powiedzmy zatem tym, którzy nie wiedzą: jaką rolę spełnia SFP?

Najkrócej mówiąc, SFP jest po prostu reprezentacją polskich filmowców. Organizacja ma artykułować potrzeby środowiska i wsłuchiwać się w postulaty zgłaszane przez poszczególne grupy. Wewnętrznie jesteśmy określeni statutowo, co zresztą odpowiada ustawie. Są trzy podstawowe zakresy działalności: socjalny, oświatowy i kulturalny. To sprawy podstawowe, związane m.in. z integracją, szkoleniami, pomocą socjalną. Staramy się też wspierać inicjatywy na zewnątrz, które służą popularyzacji polskiego kina.

Jakie są zatem potrzeby polskich filmowców?

Najważniejszą rzeczą dla filmowca jest robienie filmów. W związku z tym głównym tematem jest sytuacja polskiej kinematografii i zdolności finansowania polskich produkcji w ramach systemu, w którym funkcjonujemy. Mamy poczucie, że powoli docieramy do ściany, a pieniądze na produkcje stają się relatywnie mniejsze.

Czy problem nie tkwi przypadkiem w tym, że prawie wszystkie polskie produkcje są finansowane z środków publicznych, a brakuje finansowania z sektorów prywatnych?

No cóż, rzeczywistość nie jest czarno-biała. Polski Instytut Sztuki Filmowej jest finansowany ustawowo przez donatorów, czyli przez nadawców, stacje telewizyjne, których wpływy maleją. A jednocześnie sama idea instytutu była związana ze ściągnięciem do produkcji filmowej inwestorów. W wyniku braku pewnych rozwiązań prawnych, ale też wielu innych przyczyn, tych inwestorów zaczyna brakować, a być może już ich nie ma. Trzeba się zastanowić, co zrobić, by ten stan zmienić. To może kwestia przekształcenia modelu, który opiera się na elemencie publiczno-państwowym i przejście w formułę bardziej gospodarczą, czyli rynkową.

Brak inwestorów to rezultat słabych wyników polskich filmów w kinach?

Tąpnięcie nastąpiło w trakcie pandemii. COVID załamał rynek. Publiczność wróciła do kin, ale z jakichś powodów nie wróciła na polskie filmy. Paradoks polega na tym, że te same produkcje, które mają słabe wyniki w kinach, trafiają później na platformy i robią bardzo dobre wyniki. Zmieniła się preferencja naszego widza. Pytaniem otwartym jest, co zrobić, żeby polscy widzowie, zwłaszcza ci młodzi wrócili do kin na polskie filmy? Wszyscy powinni je sobie zadać: my jako twórcy, producenci, również właściciele kin. Być może to kwestia braku promocji?

Nie wiem, czy polskie kino się przebija informacyjnie, czy jest dostatecznie dostrzeżone. Dzisiejszy świat wymaga promocji i aktywnego wsparcia. W dyskusjach padają możliwe przyczyny tego stanu rzeczy: że nie ma pieniędzy i możliwości. Na pewno, i to nie ulega wątpliwości, musimy zawalczyć o młodych widzów, bo to oni są naszą przyszłością. Jeśli dziś nie nauczą się chodzić do kina, nie poczują takiej potrzeby, to nie sądzę, żeby coś się zmieniło w perspektywie kilku, a nawet kilkunastu lat.

Jakie szanse na debiut mają młodzi polscy filmowcy?

Akurat ten czas jest szczególny. Porównując ten stan z sytuacją po 1989 roku, droga do debiutu jest dziś o wiele prostsza. Bywały ostatnio lata, że w Konkursie Głównym na Festiwalu w Gdyni, blisko połowa filmów była debiutami, a do tego, są one obecne w innych sekcjach. Z drugiej strony, młodzi ludzie narzekają, że oczekiwanie na debiut jest procesem długim, skomplikowanym, a warunki realizacji odstają od profesjonalnych standardów. Musimy, niestety, produkować szybko i za małe pieniądze. I to nie pomaga jakości tych produkcji.

A jak wygląda sytuacja w innych obszarach, wykraczając poza debiut?

Zależy jak na to spojrzymy. Jeśli w tym roku na festiwal zgłoszono pięćdziesiąt kilka filmów, można uznać, że to dużo. Biorąc pod uwagę pojemność repertuarową polskich kin, to miejsce na premierę kinową ma dwadzieścia, może trzydzieści z tych tytułów. Cała reszta ma problem. Nawet jeśli uda się umieścić film w kinie, to zostanie on zaraz zjedzony przez duży, zagraniczny tytuł. I tu pojawia się pytanie, czy my jako państwo jesteśmy w stanie do tego dopłacać? Na ile jesteśmy w stanie wspomóc obecność polskiego filmu w polskim kinie? Pytanie w czasach gospodarki rynkowej może wydawać się w dziwne, ale robią to rozwinięte społeczeństwa Zachodu. Mamy skąd brać przykład.

Wracając do debiutantów: o czym opowiadają młodzi filmowcy?

Pewne rzeczy się nie zmieniają: te filmy są bardzo różnorodne, nieraz zdumiewające, ale zawsze jakoś osobiste. Co ważne podniósł się też ich poziom. Już pierwsze, krótkometrażowe filmy mają nieraz sznyt profesjonalnej produkcji. Widać pewną kulturę, dopracowany walor estetyczny. Nie mam tu obaw o oryginalność i rozwój, choć – oczywiście – istnieją pewne mody. Pamiętam jak za czasów mojej młodości, wszyscy koledzy mówili, że chcą robić filmy w stylu „Amores Perros”. Zawsze tak było, ale ci młodzi, którzy dziś wchodzą do kina, mają pewną wewnętrzną dojrzałość. Widać rękę, pewną własną kaligrafię, chęć podążania danym szlakiem.

Ci młodzi ruszyli niedawno po tantiemy z internetu i wygrali. Oprócz tego, jakie kolejne kroki widzi pan w działaniach polskich filmowców?

Pomijając sukcesy artystyczne poszczególnych filmów, sprawa tantiem była naszym największym sukcesem w tym roku. Wyzwań jest wiele, to jest wspomniana kwestia unowocześnienia modelu finansowania polskiego kina – rozmaite rzeczy są w procesie. Finansowanie oparte o zasady czysto ekonomiczne dałoby nie tyle komfort, ale sprawiłoby, że produkcje byłyby znacznie bardziej dopracowane. Na to w najbliższych miesiącach będziemy zwracać szczególną uwagę. Będziemy też wspierać kwestie związane z mediami publicznymi. Bez TVP, która jest ogromny donatorem produkcji filmowej w Polsce, trudno sobie wyobrazić ten proces. To jest istotna część tego systemu. Krótko mówiąc: wiele wyzwań przed nami.

 

Grzegorz Łoszewski (rocznik 1964) – scenarzysta, członek Polskiej Akademii Filmowej. Pisze scenariusze dla filmu, teatru i telewizji. W 1995 roku rozpoczął współpracę̨ literacką z TVP, Akson Studio, Studio A i ze Studiami Filmowymi. Pomysłodawca telewizyjnego cyklu „Święta polskie”. Autor scenariuszy m.in. do filmów „Noc Świętego Mikołaja’ (reż. Janusz Kondratiuk, nagroda za scenariusz na 25. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni), „Komornik” (reż. Feliks Falk, Złote Lwy i nagroda za scenariusz na 30. FPFF w Gdyni, Orzeł za najlepszy scenariusz, I Nagroda w polskiej edycji konkursu Hartley-Merrill, nagrody za scenariusz na festiwalach w Moskwie i Teheranie), „Bez wstydu” (reż. Filip Marczewski, Berlin 2013 – European Civis Prize za scenariusz), spektaklu Teatru Telewizji „Stygmatyczka” (reż. Wojciech Nowak, Grand Prix i nagroda za scenariusz na festiwalu Dwa Teatry). Adaptator formatów TV. Wykładowca Szkoły Filmowej w Łodzi i Gdyńskiej Szkoły Filmowej. 29 czerwca 2024 roku został wybrany prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

Rozmowa: Mateusz Demski

fot. Wojtek Rojek

Wywiad pochodzi z Gazety Festiwalowej „Klaps”.