Odświeżona Gdynia
– Ogłoszona kilka dni temu lista filmów w Konkursie Głównym wzbudziła kontrowersje. Dwanaście tytułów. To nie za mało? Mieliśmy słaby rok?
Moim zdaniem to powód do radości, że mamy dwanaście tytułów, które możemy każdemu z dumą pokazać. To udany rok polskiej kinematografii, co widzę po tym, że nie było problemu z wyborem filmów. Do Konkursu Głównego trafiła nasza filmowa ekstraklasa. Tych dwanaście filmów stanowi świetną wizytówkę polskiego kina ostatniego roku, bo widać po nich, że nie mówimy jednym językiem, nie mówimy na jeden temat, nie mówimy w jeden sposób. Są tu filmy, które nie mogłyby powstać bez ogromnej machiny komputerowej postprodukcji i filmy, które za własne pieniądze nakręciło kilka osób, filmy tradycyjne w formie i kino radykalnego eksperymentu, narracje liniowe i narracje asocjacyjne, w których to widz układa we własnej głowie opowieść. Wydaje mi się, że dawno nie było tak różnorodnego roku w polskim kinie.
Czy ten konkurs można było rozszerzyć o kolejne 2-3 tytuły? Oczywiście. Można też było o kolejnych 5-6 tytułów. Albo o kolejnych 10. Zawsze można rozszerzać. Ale moim zdaniem nie wystarczy, żeby film miał po prostu ręce i nogi – musi mieć coś więcej. Na przykład serce, a przydałby się też mózg. W Konkursie Głównym nie ma moim zdaniem miejsca dla takiego sobie przeciętnego filmu, po którym wzruszamy ramionami i idziemy zjeść hamburgera. Żaden z filmów w zakwalifikowanej dwunastce na to nie pozwoli (za co z góry przepraszam gdyńskich sprzedawców hamburgerów).
– A jednak nie sposób zapytać o tych, których na tej liście brakuje. Przed festiwalem co najmniej cztery filmy uchodziły za najbardziej oczekiwane: nowe filmy Agnieszki Holland, Małgorzaty Szumowskiej, Marka Koterskiego i Wojciecha Smarzowskiego. Z tej czwórki tylko ostatnia pozycja znalazła się w Konkursie Głównym.
To dla mnie niemiłe zaskoczenie, że nie wszystkie najlepsze polskie filmy można pokazać w Gdyni. Małgorzata Szumowska nie zgłosiła filmu do konkursu z racji aplikowania na festiwal w Wenecji. Wenecja nie dopuszcza wcześniejszej prezentacji koprodukcji nawet na festiwalu narodowym. Z tego samego powodu w konkursie nie będzie filmu Agnieszki Holland. Z kolei Marek Koterski po prostu nie zdąży skończyć filmu na Gdynię. Obiecał mi jednak, że pojawi się na festiwalu z warsztatem, na którym wyjaśni dlaczego praca nad jego filmem zabiera tak dużo czasu i przedstawi przykładowe gotowe już sceny z filmu. Ma do opowiedzenia fascynujące rzeczy.
– W selekcji konkursowej nie znalazł się także kryminał Jacka Bromskiego „Uwikłanie”.
To inny przypadek. Jacek Bromski wycofał festiwalowe zgłoszenie filmu przed końcem selekcji. We wspólnej rozmowie uznaliśmy, że z jednej strony nieprzejrzysta jest sytuacja, w której prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, współorganizator festiwalu, zatwierdzający jury i konkursową selekcję, zgłasza do Gdyni swój film. Z drugiej strony, prezes Bromski stwierdził, że wycofanie jego filmu zwiększy szanse innych twórców – zwłaszcza debiutantów – na udział w Konkursie Głównym. Dyskutowaliśmy szczególnie o jednym filmie, który rzeczywiście trafił ostatecznie do konkursowej dwunastki – o „Ki” Leszka Dawida. Odebrałem to jako gest filmowca, który nie musi się ścigać z debiutantami i może pozwolić sobie na luksus spojrzenia z boku i poparcia filmu, który sam ceni. Natomiast „Uwikłanie” zostanie w Gdyni pokazane poza konkursem, na specjalnym pokazie w Teatrze Muzycznym w piątek wieczorem.
– Powtórzę zarzut, który usłyszałam w radio: Konkurs Główny to lista artystycznych dokonań naszych twórców, a nie przegląd naszego kina. Brak tu tzw. kina dla ludzi, oglądanego przez widzów.
Po pierwsze, Konkurs Główny nie ma być przeglądem. Ma być witryną dla najlepszych dokonań polskich filmowców. Po drugie, nie rozumiem zarzutu o braku w konkursie „kina dla ludzi”, jeśli w selekcji mamy dwa filmy, których kinowa frekwencja grubo przekroczyła pół miliona widzów.
Faktycznie, słyszałem w radio konsternującą wypowiedź, że Gdynia nie jest prawdziwym przeglądem polskiego kina, bo brak w niej na przykład hitu „Och Karol 2”. Podpowiem na przyszłość przydatne pytanie dziennikarce, która nie zadała go swojemu rozmówcy: „Może akurat tego filmu twórcy nie zgłosili?”. Modlę się, żeby w ciągu najbliższego roku polscy filmowcy nakręcili pięć świetnych komedii, pięć mocnych horrorów i pięć kryminałów na światowym poziomie. W tym roku nie dali rady. Dlatego Konkurs Główny to raczej filmy poważne, z artystycznymi ambicjami. Na szczęście widownia pokazała, że i takie polskie kino potrafi tłumnie docenić.
– Co Pana najbardziej zaskoczyło, zdziwiło przez te pierwsze tygodnie po objęciu funkcji Dyrektora Artystycznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni?
Najbardziej chyba liczba osób, które mówią mi, jak bardzo liczą na zmiany. Jeśli w jednym tygodniu mówi mi o tym najpierw kilku debiutantów, później paru zdobywców Złotych Lwów, a na końcu twórca nominowany do Oscara, to znaczy, że wrażenie wyczerpania dotychczasowej formuły festiwalu jest powszechne. To nie znaczy, że wszyscy będą ze zmian zadowoleni. Ale to znaczy, że jest powód, by szukać nowej formuły dla Gdyni.
Drugie miłe zaskoczenie to sprawny zespół, chętny do wprowadzania tych zmian.
Po trzecie, zaskoczyło mnie, że największym problemem nie jest wcale selekcja filmów. Tegoroczny festiwal organizujemy w rekordowym tempie, bo nigdy nie zdarzyło się, żeby dyrektor artystyczny pracował nad festiwalem w Gdyni ledwie przez trzy miesiące. Przy tak krótkim wyprzedzeniu w zasadzie wszystko okazuje się problemem, bo na nic nie ma czasu i każda decyzja jest spóźniona o parę tygodni niezależnie od tempa jej podjęcia.
– Gdzie widzi Pan największą potrzebę zmian?
W funkcji festiwalu. Moim zdaniem festiwal przestał skutecznie promować polskie kino. Produkujemy obecnie około 50 filmów rocznie. Prezentowanie 40 z nich w Gdyni nie ma sensu, bo to tak, jakby ktoś chciał wypromować 40 produktów w ciągu tygodnia. Po pierwsze, spora część jest nieudana i promowanie ich ma niewiele sensu. Jestem przeciwny prezentowaniu nieudanych filmów w Gdyni tylko dlatego, że pozwala na to nazwa festiwalu. Wśród krytyków, widzów, nawet wśród producentów i także w PISF coraz wyraźniej słychać słuszne moim zdaniem głosy, że produkujemy za dużo słabych filmów i że system selekcji scenariuszy trzeba zreformować. Produkcja maksymalnie dużej liczby filmów opłaca się tylko na krótką metę. To jak bicie pieniądza bez opamiętania. Na dłuższą metę wszystkim opłaca się dbać o jakość każdej monety, nawet jeśli oznacza to, że będzie ich mniej w obiegu. (Dedykuję tę mętną metaforę Ericowi Cantonie). Chciałbym, żeby festiwal w Gdyni wiązał się mocniej z promocją udanych polskich filmów i nie brał udziału w promocji tych moim zdaniem nieudanych.
Po drugie, przy 40 tytułach zamiast promocji wychodzi bezkształtny zalew informacji, bo nie sposób każdemu z tytułów poświęcić odpowiednio dużo uwagi. Zmiana tego elementu wymaga właśnie ostrzejszej selekcji. Jeśli w Konkursie Głównym znajdzie się wyłącznie ekstraklasa danego roku, maksymalnie kilkanaście tytułów, to automatycznie zwrócimy na te tytuły większą uwagę. Przy założeniu, że kilka z nich znamy już z kin, można liczyć, że zainteresowanie mediów skupi się na pozostałych siedmiu lub ośmiu nowych filmach. Docenimy bardziej ich twórców, dla których znajdzie się więcej czasu i miejsca w mediach. Świetnie byłoby, gdyby po zakończeniu festiwalu widzowie w Polsce mieli świadomość, że trzeba w najbliższym czasie wytropić tych siedem-osiem udanych filmów, o których wcześniej nie słyszeli, a o których pisało się i mówiło podczas festiwalu. Marzy mi się, że po festiwalu w Gdyni ktoś w Polsce odhacza na liście Konkursu Głównego kolejne filmy, bo ufa festiwalowi, że tę dwunastkę trzeba obejrzeć.
To oczywiście promocja w kraju. Chciałbym też, żeby najlepsze dwa, trzy filmy mogły dzięki Gdyni skuteczniej zaistnieć zagranicą. Pomoże w tym międzynarodowe jury i zaproszeni goście. Już w tym roku uda się częściowo zmienić te grona.
– To Konkurs Główny. A co z Panoramą?
Wspomniana zmiana łączy się nie tylko z przeformatowaniem Konkursu Głównego, ale i Panoramy. We wcześniejszych latach do rozbuchanego liczbowo Konkursu Głównego (niedawno były w nim 23 filmy) dochodziła jeszcze Panorama z kolejnymi kilkunastoma filmami, których nieobecność w Konkursie Głównym była enigmatyczna. Czy były to filmy nieudane? Nie pasujące do Konkursu? Nie znajdowałem dla nich nigdy jasnego klucza. Chciałbym, żeby teraz ten klucz był wyraźniejszy: Panorama to filmy, które zawieszają wysoko poprzeczkę, poruszają ważny temat, sięgają po ciekawy język, stawiają sobie pewne ambicje (choćby ambicję sprawnej rozrywki). Nie wszystko się w nich udało, toteż nie konkurują z ekstraklasą w Konkursie Głównym, ale bezwzględnie warto je obejrzeć i na pewno warto o nich po seansie podyskutować. Mój cel dla Gdyni jest w tym sensie prosty: nie warto pokazywać filmów, po których wyjdziemy ze wzruszeniem ramion. Niech Gdynia nie będzie miejscem promocji przeciętniactwa.
Do Panoramy trafiło dziewięć tytułów. Znalazł się w niej m.in. nagrodzony w Koszalinie „Lincz”. Sporo osób zdziwiło się, że ten film nie trafił do Konkursu Głównego.
Gratuluję „Linczowi” nagrody w Koszalinie. Tym bardziej, że pokonał tam m.in. „Erratum” Marka Lechkiego, „Zero” Pawła Borowskiego i „Matkę Teresę od kotów” Pawła Sali. Życzę autorowi, żeby międzynarodowa kariera jego filmu była równie znakomita, jak wymienionej trójki, docenianej na całym świecie. Tylko tyle mogę powiedzieć bez łamania warunków swojej umowy, która zabrania mi publicznego recenzowania polskich filmów.
Do osób pytających mnie od kilku dni m.in. o „Lincz” Krzysztofa Łukaszewicza i „Księstwo” Andrzeja Barańskiego mam jedną prośbę: proszę przed krytykowaniem selekcji obejrzeć filmy.
– Selekcja była zaskoczeniem, ale od początku zapowiadał Pan zmiany. Do czego mają doprowadzić? Jaki przymiotnik przy określeniu FPFF najbardziej by Pana ucieszył i jakie mity o festiwalu chce Pan obalić?
Pierwszy mit, z którym spotkałem się na samym początku pracy: z ust jednego z weteranów festiwalu padło zdanie “Co pan tu pieprzy, w Gdyni musi być nudno”. Spróbuję udowodnić, że nie musi.
Drugi mit: festiwal jest tylko tak dobry, jak dobre są w danym roku filmy. Myślę, że w jakimś stopniu da się przed tym zabezpieczyć. Między innymi dlatego, że festiwal to również ludzie i spotkania. Na szczęście w tym roku tego problemu nie ma, bo filmy są udane.
Trzeci mit: Gdyni nie da się zmienić. Tutaj bez komentarza.
Jeden przymiotnik? Niech będzie “odświeżony”. Jeśli ktoś wyjedzie z Gdyni z wrażeniem odświeżenia – formuły festiwalu, ale i własnego spojrzenia – uznam to za sukces.