Leszek Kopeć: Zdążyć przed kolejną falą
O wykorzystaniu rozwiązań z czasów pandemii, przewadze świata realnego nad wirtualnym i optymalnej formule selekcji – rozmawiamy z dyrektorem Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Leszkiem Kopciem.
Z pewnością najważniejszą informacją dotyczącą tegorocznego festiwalu w Gdyni – zwłaszcza po jego ubiegłorocznej edycji, która z powodu pandemii odbyła się online i w bardzo ograniczonym wymiarze – jest ta, że wraca on do świata realnego.
Leszek Kopeć: To nas ogromnie cieszy, choć trzeba pamiętać o wciąż obowiązujących ograniczeniach sanitarnych. Nie wypełnimy wszystkich widowni w 100 procentach, konieczne będzie też używanie maseczek i dezynfekcja. Festiwal ma jednak w tym roku wyjątkowo bogaty program: nie tylko w trzech konkursach, które generują 70 procent zainteresowania uczestników i widzów, ale też w ramach tzw. imprez towarzyszących. Wiele z nich dotyczy problemów, które branża filmowa – korzystając ze spotkania w gronie paru tysięcy osób, bo tyle w tym roku akredytowaliśmy – chce przedyskutować, omówić i skonfrontować z rzeczywistością. Jednym z takich problemów jest na przykład zmiana w dystrybucji filmowej: przejście części widowni na platformy cyfrowe, z czego cieszą się oczywiście związani z nimi dystrybutorzy. Kina są jednak w trudnej sytuacji. Radykalnie zmienia się też struktura i sposób produkcji. Dlatego nie tylko twórcy filmowi, ale też dystrybutorzy, producenci i przedstawiciele firm technicznych, które zajmują się postprodukcją, liczą na to, że zdążą się spotkać przed ewentualną czwartą falą pandemii, która – miejmy nadzieję – nie nadejdzie.
Będzie o czym rozmawiać, bo branża filmowa rzeczywiście stoi przed wieloma wyzwaniami. Czy polscy filmowcy muszą znów walczyć o widza?
LK.: Wśród przedstawicieli branży, zwłaszcza dystrybucyjnej, dominuje pogląd, że odbudowa widowni, która w 2019 roku była w polskich kinach rekordowa – frekwencja wyniosła 62 miliony widzów, w czym bardzo duży udział miały polskie filmy – będzie trwała rok lub dwa lata. Musimy pamiętać, że pandemia jeszcze się nie skończyła, mówimy o sytuacji wciąż trudnej i w jakimś stopniu kryzysowej. Część z producentów, nie czekając na dystrybucję kinową, decyduje się na alians z platformami cyfrowymi. Inni dzielą pomysły na dystrybucję między kino tradycyjne a to oglądane w domu. Myślę, że na pewno trzeba się przygotować do zmian, zarówno w samej dystrybucji, jak i produkcji filmów. Będzie trzeba poszukać środków i sposobów na robienie nieco tańszych, ale dzięki temu bardziej konkurencyjnych filmów. Takich, które nie będą za wszelką cenę poszukiwały 70 procent wpływów tylko w kinie tradycyjnym, ale również w telewizji i na platformach cyfrowych. Konieczny będzie też nowy rodzaj promocji i dbanie o wychowanie młodych widzów, co zresztą w Gdyńskim Centrum Filmowym realizujemy na dużą skalę. Przewijają się tutaj tysiące uczniów szkół podstawowych, uczestnicząc w lekcjach filmowych, ale także wielu studentów, którzy korzystają z bogatej oferty warsztatów. W naszych programach edukacyjnych duży nacisk kładziemy na to, żeby wychować sobie widownię i przyzwyczaić ją do tego, że oglądanie filmu w tradycyjnym kinie jest nieporównywalnie bardziej wartościowe i daje więcej doznań niż maleńki ekran urządzenia elektronicznego.
W Gdyni, jak co roku, dojdzie nie tylko do spotkania branży, ale też publiczności z polskimi filmami i ich twórcami.
LK.: Mamy ograniczenia, ale nie są one wielkie: możemy wypełnić 75 procent widowni. Zapewniliśmy 12 sal w trzech obiektach: w Teatrze Muzycznym, w Gdyńskim Centrum Filmowym i w kinie Helios. Przygotowaliśmy kilkaset projekcji: rozciągnęliśmy czas trwania seansów, powtórek i replik od wczesnych godzin rannych do późnych wieczornych i nocnych. Poza tradycyjnymi, uroczystymi pokazami – z udziałem twórców, akredytowanych gości i mediów – zorganizowaliśmy też dodatkowe projekcje w Teatrze Muzycznym. Każdy z konkursowych filmów pokażemy na Dużej Scenie dwukrotnie, przy największej widowni. Do dyspozycji mamy też sale recepcyjne i konferencyjne hotelu Mercure Gdynia. Podobnie jak dwa lata temu, między centrum festiwalowym a kinem Helios, mieszczącym się w Centrum Riviera, będą regularnie kursować autobusy. Oczywiście tę odległość można pokonać też rowerem lub elektryczną hulajnogą.
Ubiegła, pandemiczna edycja na pewno pokazała, że do sieci nie da się przenieść festiwalowej gdyńskiej atmosfery. Ale mimo to pewne zdobycze online zostaną z nami i w tym roku.
LK.: Z pandemii skorzystaliśmy w tym sensie, że uzbroiliśmy się w sprzęt, który pozwala na profesjonalne realizacje telewizyjne – mam tu na myśli reżyserkę, wyposażenie, zaadaptowane studio filmowe. Dzięki temu, korzystając z ubiegłorocznych doświadczeń, także w tym roku dość znaczną część programu festiwalu możemy zrealizować online. Będzie tam można obejrzeć filmy z Konkursu Filmów Krótkometrażowych i Konkursu Filmów Mikrobudżetowych jako repliki uzupełniające pokazy na żywo. Ale też śledzić wiele wydarzeń towarzyszących: konferencje prasowe, które już od wielu lat transmitujemy na żywo, spotkania z twórcami, dyskusje, panele i debaty. Żywię nadzieję, że w ten sposób liczba widzów zwiększy się o znaczną grupę tych, którzy nie mogli przyjechać do Gdyni, ale chcą być aktywnymi uczestnikami Festiwalu. Mam jednak wrażenie, że jakkolwiek interesujące byłyby różne rozwiązania techniczne, którymi możemy wzbogacić treści pokazywane i oglądane potem na ekranach laptopów i smartfonów, nie zastąpią one realnego świata. Dotyczy to przecież także edukacji i innych dziedzin naszego funkcjonowania. Brak realnych kontaktów powoduje, że całe nasze życie społeczne staje się jakieś inne, dziwaczne, niepełne. Zwłaszcza w przypadku naszej imprezy, która ma trudno definiowalną atmosferę i klimat. Ale też która przez ostatnie lata zmieniła się z niszowego festiwalu w wydarzenie bogate programowo, rozwinięte przestrzennie i imponujące liczbą widzów. Nie da się tu porównać funkcjonowania online i tego w realnym świecie.
Powrót funkcji dyrektora artystycznego był jednym z postulatów środowiska filmowego, które dwa lata temu domagało się reformy Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Czy uważa Pan, że po ostatnich zmianach regulaminowych formuła festiwalu jest optymalna, czy to jednak wciąż żywy organizm, który będzie się zmieniał, reagując na postulaty środowiska i dynamiczną rzeczywistość filmową?
LK.: Myślę, że obecna formuła – wypracowana zresztą w bardzo rozległych konsultacjach z gildiami twórców filmowych – jest chyba optymalna. Nadmiar demokracji i sytuacja, w której szerokie, kilkunastoosobowe grono ludzi głosuje nad selekcją filmów, powoduje, że zaczynają się pojawiać i ścierać różne motywacje. Nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za wybór i dlaczego głosowano tak, a nie inaczej: kto zdominował, kto przekonał, czyje sympatie i gusta zaciążyły najmocniej. Przestaje też decydować czysta, recenzencka ocena wartości artystycznej filmów. W momencie, kiedy tę selekcję dominuje jedna osoba – nawet mająca grono doradców – zaczyna czuć się w dużym stopniu odpowiedzialna, dojrzewa do tej odpowiedzialności. Zauważyłem, że wybory Tomka Kolankiewicza, dyrektora artystycznego, nie są do końca zgodne z jego gustem filmowym, pewnie uwzględnia głosy Zespołu Selekcyjnego. Jest też pakiet uzupełniający czterech filmów, które dokłada Komitet Organizacyjny. Odpowiedzialność polega tu na świadomości, że nie jesteśmy festiwalem o ściśle autorskiej formule. Warto więc wziąć pod uwagę bardzo szeroką paletę środków artystycznych, gatunków i międzygatunkowych zabiegów, które twórcy coraz częściej stosują, żeby uatrakcyjnić swoje filmy. Trzeba uwzględnić bogactwo i różnorodność, nie można kierować się wyłącznie osobistym gustem. Myślę, że w tym roku to się świetnie sprawdziło.
ROZMAWIAŁ: Marcin Mindykowski
Tekst pochodzi z Gazety Festiwalowej KLAPS. Całość numeru do pobrania TUTAJ
Fot. Wojciech Rojek