Leszek Kopeć i Michał Oleszczyk o Festiwalu Filmowym w Gdyni

Leszek Kopeć i Michał Oleszczyk o Festiwalu Filmowym w Gdyni

O satysfakcji z ciężkiej pracy, emocjach, zmianach w kinematografii, poziomie filmów i o tym, co dalej Waldemar Gabis i Jarosław Kurek rozmawiają z dyrektorami 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni

ROZMOWA Z LESZKIEM KOPCIEM – DYREKTOREM FESTIWALU FILMOWEGO W GDYNI


Jarosław Kurek: Czy pamięta Pan, jaki film wygrał w Gdyni w roku Pana „debiutu” w roli dyrektora festiwalu?

Leszek Kopeć: – Nie pamiętam, musiałbym sprawdzić. A tak, to był film Krzysztofa Zanussiego „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. Rok 2000.

W tym roku pełni Pan funkcję dyrektora festiwalu po raz siedemnasty. Minęło jak z bicza strzelił?

– O tak. Można tak powiedzieć. Co prawda w latach 2000-2002 byłem producentem, a następnie dyrektorem, ale pytanie, co dalej?… pozostaje (śmiech).

Podczas tych kilkunastu lat festiwal zmienił całkowicie swoje oblicze. Zaszły dwa niezwykle ważne dla niego, jak i dla całego środowiska filmowego wydarzenia: w 2005 roku zaczęła obowiązywać Ustawa o kinematografii, w 2015 otwarto Gdyńskie Centrum Filmowe.

– Pierwsze wydarzenie zmieniło zasady funkcjonowania systemu całej krajowej produkcji filmowej. Drugie miało znaczenie dla organizacji samego festiwalu. Przy czym nasze centrum nie jest, i nigdy nie miało być, czymś w rodzaju pałacu festiwalowego, jaki można podziwiać w Cannes. To budynek tak pomyślany, by mógł pełnić wiele funkcji w ciągu całego roku. Znajdują się tu trzy sale kinowe, siedziba szkoły filmowej, galeria i księgarnia, lokale gastronomiczne. Wraz z Teatrem Muzycznym i Multikinem centrum stanowi kompleks budynków położonych w niewielkiej odległości od siebie, a przez to funkcjonalnych i wygodnych dla wszystkich uczestników imprezy.

Wracając jeszcze do mojej obecności na festiwalu, mogę powiedzieć, że miałem trochę szczęścia. Zaczynałem w czasach dla polskiego filmu niezmiernie trudnych. Po kilku latach, w ogromnej mierze dzięki wspomnianym przez pana regulacjom ustawy, sytuacja zaczęła się zmieniać na korzyść. Można bez przesady powiedzieć, że ostatnie dziesięć lat było dla polskiego filmu czasem niesamowitego rozkwitu.

Rozkwitł też i sam festiwal.

– Miałem przyjemność współpracować na festiwalu z czterema dyrektorami artystycznymi: Maciejem Karpińskim, Mirosławem Borkiem, Michałem Chacińskim i obecnie, od trzech lat, z Michałem Oleszczykiem. Muszę powiedzieć, że bez ich pasji, wiedzy i zaangażowania, impreza nie nabrałaby takiej rangi, jaką ma dzisiaj. To oni poszerzyli spektrum filmów prezentowanych na festiwalu. Maciej Karpiński wpadł na pomysł dołączenia do propozycji festiwalowych przeglądu kina niezależnego. Kolejni dyrektorzy proponowali nowe pomysły dowodzące, że polskie kino to nie tylko nurt oficjalny, prezentowany w Konkursie Głównym. Efekty ich działań można obserwować co roku.

Jakieś przykłady?

– Nie będę tu wymieniał wszystkich imprez towarzyszących, które każdy zainteresowany może znaleźć w mediach czy w materiałach promocyjnych: konkursów, wystaw, promocji książek, paneli dyskusyjnych, spotkań z twórcami i projekcji filmów z dawnych lat. Chciałbym może jedynie wspomnieć o organizowanym od 2004 roku przeglądzie filmów „Gdynia dzieciom”, który gromadzi ok. 10 tys. młodych widzów, od przedszkolaków począwszy. Na tegorocznym festiwalu dzieci obejrzą wiele pełnometrażowych i krótkich filmów polskich, a także zagranicznych, prezentowanych w Panoramie Kina Światowego. Pokazy filmowe będą się odbywać w kinie Helios.

Cały wywiad można przeczytać w Gazecie Festiwalowej nr 1 – link.

ROZMOWA Z MICHAŁEM OLESZCZYKIEM DYREKTOREM ARTYSTYCZNYM FESTIWALU FILMOWEGO W GDYNI. 


Waldemar Gabis: To Pański trzeci Festiwal Filmowy w Gdyni w roli dyrektora artystycznego. Z każdym rokiem w Konkursie Głównym jest sporo filmów. W 2014 było ich 13, rok później już 18, w tym roku o główną nagrodę Złote Lwy walczyć będzie 16 filmowych obrazów. To przejaw coraz lepszej jakości polskich produkcji?

Michał Oleszczyk: – W tym roku poziom był zdecydowanie najwyższy. Wspólnie z Komitetem Organizacyjnym postanowiliśmy ograniczyć liczbę tytułów w Konkursie Głównym do szesnastu, ale mam wrażenie, że w tym roku konkurencja między tytułami będzie wyjątkowo wyrównana.

Wprowadził Pan Konkurs Inne Spojrzenie, do którego trafiają „filmy wymykające się granicom konwencjonalnego kina, które za sprawą eksperymentalnej formy i odwagi w doborze tematu skłaniają do dyskusji”. Czy ten konkurs spełnia swoją rolę, tak dla twórców, jak i widzów?

– Moim zdaniem tak, ale na wypracowanie jego marki wciąż jeszcze potrzeba czasu. Zeszłoroczny zwycięzca, czyli „Śpiewający obrusik” Mariusza Grzegorzka, był idealnym dowodem na to, że powstają w Polsce dzieła absolutnie wymykające się etykietkom, którym w Konkursie Głównym zaistnieć byłoby trudno. Inne Spojrzenie jest moim pomysłem i bardzo bym chciał, żeby zagościło na Festiwalu na stałe.

Kiedy zaczynał Pan pracę przy Festiwalu, to Pańskim zamiarem było podniesienie rangi Konkursu Młodego Kina, a potem wyodrębnienie Konkursu Fabularnych Filmów Krótkometrażowych.

– I dokładnie to się dzieje. Od mojej pierwszej kadencji pokazy tych dwóch konkursów odbywają się w Teatrze Muzycznym, sala w salę z Konkursem Głównym. Co roku jestem też bardzo zbudowany poziomem tych filmów, a Gdynia jest jednym z nielicznych miejsc w Polsce, gdzie można obejrzeć tak szeroki wybór filmów szkolnych i niezależnych produkcji krótkometrażowych.

Co tak naprawdę oba konkursy dają studentom szkół filmowych czy twórcom krótkich form? Co oni sami mówią o gdyńskim festiwalu, o konkursach do nich skierowanych?

– Obecność w Gdyni daje duży prestiż i poczucie wstępu do poważnej stawki twórców polskich. To najważniejszy festiwal kina polskiego. Twórcy, którzy wczoraj tryumfowali w konkursach kina krótkiego, zapewne jutro będą prezentować filmy w Konkursie Głównym. Kuba Czekaj to chyba najlepszy przykład. Jego „Królewicz olch” otwiera w tym roku festiwal.

Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu, wspominałem, że na niektórych światowych festiwalach, np. w Sundance, Wenecji czy Cannes, widzowie mogli obejrzeć także seriale telewizyjne. Pan wówczas odpowiedział: „Jeśli u nas powstanie serial godny pokazania na Festiwalu, na pewno tak się stanie.” No i stało się.

– Tak. „Artyści” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego to taki właśnie serial – ogromny sukces artystyczny, bez żadnej taryfy ulgowej. Oglądając go, czułem ciarki na plecach, bo moim zdaniem jest to rzecz na światowym poziomie, a przy okazji nowy polski klasyk na miarę „Alternatywy 4”.

Cały wywiad można przeczytać w Gazecie Festiwalowej nr 1 – link.