Plakat to szarada umysłowa dla odbiorcy – wywiad z Maksem Bereskim

Plakat to szarada umysłowa dla odbiorcy – wywiad z Maksem Bereskim

 

Nazywa się Maks Bereski, choć większość z Was kojarzy go z marką „Plakiat”. Od 13 lat tworzy autorskie plakaty filmowe, cyklicznie – często, co tydzień – wypuszcza nowe postery do kolejnych tytułów. Nazywany jest kontynuatorem Polskiej Szkoły Plakatu, a jego prace możecie znaleźć na oficjalnej stronie Plakiat.com. – Pamiętam każdą zaprojektowaną rzecz, wszystkie związane są z emocjami – mówi Maks. W Gdyni odebrał nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej za najlepszy plakat (do filmu „Teściowie”).

Foto: Wojtek Rojek

Rozmawiał: Mateusz Demski

Jako dziecko dużo malowałeś?

Maks Bereski: Zdecydowanie. Plastyka towarzyszy mi od urodzenia. Była sposobem wyrażania siebie, prywatnym światem na zasadach, które sam tworzyłem. Jestem jedynakiem, obserwatorem, więc kreowanie nowych rzeczywistości (tzw. kreatywność) było konceptem niezwykle pociągającym i nieobcym. Jeśli chodzi o moją edukację, także szedłem artystyczną ścieżką.

Z wykształcenia jesteś plastykiem. Od początku ciągnęło Cię w stronę plakatu filmowego?

MB: Ukończyłem Sztuki Piękne – to fakt, lecz dziś „Plakiat” jest w tym miejscu, w którym jest, nie z powodu jedynie warsztatu plastycznego, ale z powodu czystej bezinteresownej miłości dla sztuki filmowej. To rodzaj hołdu. Nie jestem widzem „niedzielnym”: od dziecka oglądałem filmy w ilościach masowych, czytałem wywiady, interesowałem się kulisami produkcji. Byłem fanem animacji i tego, jak są one tworzone. Chodziłem do kina na premiery, a wstając rano, czytałem nowinki filmowe i zapowiedzi kilka lat naprzód.

Krótko mówiąc: jesteś zagorzałym kinofilem.

MB: Od momentu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem w 1992 roku „Śnieżkę” (kinowy re-release – red.), chcąc dotknąć jako dziecko ekranu, stałem się wiernym widzem. Myślę, że określiłbym kino jako najważniejszą część mojego życia, a samą kinematografię jako najpiękniejszą dziedzinę sztuki, która łączy wizualia, wartości audialne, tekst oraz immersję. „Plakiat” nie jest dziś pracą  –  to sposób życia, zwłaszcza przy tym tempie i ilości tytułów, którymi premieruję w mediach. Gdybym nie był niegdyś na „Sztukach”, zapewne byłbym w szkole filmowej.

A czy Polska Szkoła Plakatu była dla Ciebie inspiracją?

MB: Nadal jest niezwykle ważnym punktem odniesienia, aczkolwiek nie była iskrą, która spowodowała, że w 2010 roku rozpocząłem markę. Zawsze miałem tendencje do minimalizmu i łapania esencji istoty rzeczy zamkniętej w konkretnym symbolu. Nie tylko w plakacie. Pamiętam, że w czasach licealnych zaczytywałem się w Empire Magazine, gdzie prezentowano minimalistyczne postery filmowe – jeden plakat na numer.

A masz swoich ulubieńców z tego nurtu polskiej szkoły – może Tomaszewski, Lipiński, Młodożeniec albo później Pągowski? Albo jakiś ukochany plakat z polskiej szkoły?

MB: Jako wzrokowiec pamiętam obrazy, niekoniecznie nazwiska przypisywane do obrazów, lecz nie sposób nie wymienić choćby Waldemara Świerzego, Wojciecha Fangora, Janusza Stannego czy Henryka Tomaszewskiego. Także plakaty Saula Bassa i jego czołówki filmowe. Interesują mnie określone stylistyki, na przykład te z lat 50. czy 60., niekoniecznie gra nazwiskami.

Zostając przy Polskiej Szkole Plakatu, wydaje się, że w pewnym momencie ten okres się wypalił. Kiedyś za plakatami szedł artyzm, jakaś reakcja ludzi i dyskusja. Dzisiaj spełniają funkcję użytkową – zwykle pokazują znane twarze zbite w jedną masę. Nie chcę wytykać palcami, ale niektóre z plakatów fotosowych są okropne i bekowe.

MB: Wypaliło się podejście do widza. Nastały czasy mdłej komercyjnej „papki”: przestano czytać, ekscytować się kulturą. Żyjemy w czasach algorytmu i politycznie poprawnych checkboxów do wypełnienia. Pracując bezpośrednio z producentami i dystrybutorami, wiem, dlaczego tak się dzieje. W dużej mierze winne jest podejście do widza. Samo rozróżnienie plakatu artystycznego i dystrybucyjnego jest – jak sam mówisz – „bekowe”, gdyż KAŻDY plakat powinien być czymś z natury artystycznym, bo poster jako dziedzina sztuki nie jest niczym poślednim. Niektórzy producenci czy dystrybutorzy (nie wszyscy są mistrzami intelektu, są rodzynki) ZAKŁADAJĄ, że plakat zdjęciowy jest dla obecnego widza przystępniejszy i spodoba się bardziej. Nie aspirują ku czemuś „wyżej”.

A plakat „z główkami” wcale przystępniejszy nie jest.

MB: Nie i się nie spodoba. Być może to zachwyt amerykańskim podejściem. Być może brak poczucia plastyki, który nie jest kreowany w ludziach przez źle działający system edukacji. Albo ignorancja i technofobia starszych pokoleń, dla których szczytem techniki jest wczesny Photoshop. Powodem może być też polskie niedofinansowanie. Kolejny problem to streaming: to już nie filmy, tylko kontent i wypełniacz platform streamingowych, a plakaty są tam wielokrotnie po prostu zdjęciem z napisami. To odtwórcze i obraża widza. „Zdjęcia z napisami” – tak to określam.

Każdy Twój plakat to wyjątkowy dialog z filmem. Jak powstają Twoje plakaty?

MB: Każdy poster powstaje w unikatowy sposób, bo każdy film jest inny, a ja nie zatrzymuję się na jednej technice plastycznej, od której „odcinam kupony”. Po obejrzeniu filmu, lub przeczytaniu scenariusza, zdobyciu dostępnych informacji – jeśli film jest w pre-produkcji – wyobrażam sobie plakat przez kolejne dni. I potem go realizuję, na bazie tego, co zobaczyłem w głowie. Obecnie cały cykl realizacyjny zajmuje mi tydzień. Nie tworzę szkiców, nie robię „wersji”. Zastanawiam się, co chcę posterem przekazać i jak to zrobić, w jakie tony uderzyć, po czym po prostu to wykonuję. Reżyser lub producent widzi gotową całość po fakcie jej stworzenia. Absolutnie uwielbiam czytać lub słuchać reakcji twórców. Niezmiernie mi miło, gdy czytam, że trafiłem w sedno. Tworząc, wchodzę w projekt całym sobą. Nie mam weekendów, świąt, nie mam wytrącających ze skupienia przerywników. Mam zadanie – ekipa filmowa na mnie liczy, materiał stanie się częścią archiwum, dostanie numer, będzie promowany i sprzedawany. Składam na nim podpis. Nie mogę pozwolić sobie, by kogoś zawieść. Nie chcę tego. Będę dla siebie niezwykle krytyczny i będę wymagał od siebie wiele.

Andrzej Pągowski powiedział mi kiedyś, że ogląda film, a jego mózg robi w tym czasie screenshoty. Wyłapuje jakiś szczegół i przenosi go na papier. U Ciebie też tak to wygląda?

MB: Mój mózg robi „screenshoty” cały czas. To chyba jest neurotyzm [śmiech]. Interpretuję film, analizuję treść, paletę kolorystyczną, emocje i morał płynący z historii. Maluję ręcznie, rysuję, wycinam, maluję cyfrowo myszą (bez tabletów, bo nie cierpię maniery rozmytego cyfrowego malarstwa udającego to odręczne), tworzę wektory, czcionki, robię instalacje, fotografie. Wszystko to, by ukazać materiał we frapujący sposób.

A muzyki filmowej jako inspiracji też słuchasz?

MB: Nawiązującej do danego tematu. Gdy tworzyłem np. „Once Upon a Time in Hollywood”, słuchałem tej z lat 70. Gdy tworzyłem „Birds of Prey”, słuchałem filmowego soundtrack’u. Przy „Napoleonie” słuchałem Beethovena. To, jaki nastrój w sobie wytworzę, pozwala mi wczuć się w atmosferę tego, co mam wykonać. Dlatego tworzę na Instagramie „Plakiatu” teasery filmowe jako introdukcje – zaproszenia widza do obejrzenia najnowszego plakatu. Czasami owe trailery montuję przed samym plakatem, by samemu zamknąć przekaz w 15 sekundach, bo na tyle pozwala jedna relacja. To ułatwia mi zrozumienie, czym tak naprawdę chcę poster promować. Materiał wideo jest też ciekawym dodatkiem pod kątem promocyjnym.

Wszystkie plakaty powstają na komputerze czy korzystasz z tradycyjnych technik?

MB: Większość plakatów to tradycyjne techniki, lecz autorsko połączone z cyfrowością. To mariaż retro i współczesności, który wypracowałem. Są także takie plakaty, które są wyłącznie komputerowo-cyfrowe.

Twoje prace są często minimalistyczne, a jednocześnie wieloznaczne. Przypomina mi się od razu plakat do nominowanej do Oscara „Sukienki” Tadeusza Łysiaka. Powiedz trochę więcej o pomyśle na tego manekina z wbitą szpilką.

MB: Nagi tors osamotnionego manekina płci żeńskiej prezentujący sukienkę, której nie ma. To monolit mówiący o problemach: skali, dysfunkcji cielesnych, o braku sklepów dla osób z karłowatością (lub przypominający, że owa sukienka została zdjęta i podarowana bohaterce). Motyw odwołuje się także do kobiecych kształtów – wszak to film o kobiecości i jej poszukiwaniu. Szpilka wbita w serce sugeruje aspekty uczuć, miłości, tragiczny finały. Monochromatyczny świat. Materiały krawieckie mają często poduszeczki na szpilki w kształcie serc. Miałem frajdę, tworząc ten plakat, zwłaszcza że – jak to u mnie – miałem wolną rękę. Plakat spotkał się z cudownym przyjęciem zarówno od Tadka, jak i ekipy produkcyjnej. I cieszę się, że pojechał do Hollywood.

Kilka dni temu wróciłem z festiwalu w Wenecji, gdzie w oczy rzucał się twój plakat do nagrodzonego w sekcji Orizzonti „Chleba i soli” Damiana Kocura. Skąd Ci się wzięła ta pięciolinia?

MB: To kompozycja oparta na pomyśle użycia zapisu nutowego – filmowa symfonia „Chleb i Sól”, gdzie postaci w charakterystycznych dla nich pozach pełnią rolę zapisu muzyki. Tymek – pianista z aspiracjami siedzi w odosobnieniu, zamyśleniu, tyłem do widza, patrzy na migrujące ptaki. Poniżej są przyziemne (także agresywne) zabawy kolegów i koleżanek, oddalone fizycznie i mentalnie od światopoglądu Tymka. Brat Jacek jest pośród nich. Każda z postaci wycięta jest z innej sceny w filmie (także postaci w grupie, które tworzą kolaż). Kolory fortepianu, minimalizm podejścia. Film jako symfonia, fabuła jako melodia, postaci jako nuty. Tworząc plakat, miałem wolną rękę zarówno od Damiana, który zamówił u mnie plakat, jak i produkującego film Studia Munka. Chciałem uwypuklić fakt, że Tymoteusz jest pianistą i to z jego perspektywy oglądamy świat.

Ale masz też w portfolio plakaty do „Panien z wilka” Wajdy, „Pociągu” Kawalerowicza. Lubisz czasem wracać do klasyki?

MB: Zdecydowanie lubię wracać do klasyki. Oba plakaty były zamówione przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich. „Pociąg” jest jednym z moich ulubionych polskich filmów. Niezwykle trafnie się złożyło, że akurat on został zamówiony z okazji wznowienia filmu i wydania go na DVD. W wielu przypadkach odnajduję się bardziej w czasach minionych – to, co obecnie się wyczynia, jest czymś wołającym o pomstę. Nie tak dawno czytałem mądre słowa Jana Englerta à propos funkcjonowania dzisiejszych czasów.

A według Ciebie, czym jest dobry plakat filmowy?

MB: Jako osobie czynnie tworzącej wypada mi odpowiedzieć na pytanie: „czym jest mój plakat filmowy?”. Pojęcie „dobra” nie istnieje, może też przybierać skrajnie odmienne formy w zależności, kto formułuje przekaz. Zauważ, że nie określiłem „Plakiatu” jako „Maks Bereski Art”. Uważałbym to za pretensjonalne narzucanie komuś określenia „sztuka”. Do tego mało skromne i epatujące nazwiskiem. Myślę, że poster powinien być tworzony zgodnie z zasadami plastyki – posiadać przemyślaną kompozycję stworzoną przez osobę zajmującą się plastyką i wizualiami. Powinien skłaniać do refleksji i być szaradą umysłową dla odbiorcy. Gdy widzę zdjęcia, nawet z wymyślnymi czerwono-fioletowymi filtrami, nie mające żadnej idei oprócz estetyki obrazu wklejanego zdjęcia, jestem chory. Nie zapominajmy o myśleniu moi drodzy.

https://festiwalgdynia.pl/gazeta-festiwalowa/