Przy współpracy „pomagaczy”
Jak się rodzi scenariusz? Jak przekonać producenta, aktorów i operatorów? Jak przejść przez machinę produkcyjną? Co się dzieje z gotowym materiałem? O te kwestie zapytaliśmy kilku debiutantów obecnych w tym roku w Gdyni. W dzisiejszym numerze „Gazety Festiwalowej” opowiedzą o początku, czyli pomyśle i inspiracji.
Sławomir Pstrong (na zdjęciu), lat 35, pokazuje w Gdyni dwa filmy – „Ciszę” w Konkursie Głównym i „Plan” w Konkursie Kina Niezależnego:
– To są pierwsze filmy, które zrealizowałem po skończeniu szkoły filmowej w 2004 roku. Chronologicznie powstał najpierw „Plan”, później „Cisza”. Oba powstały, w różnym stopniu, na podstawie prawdziwych historii.
Inspiracją do napisania „Ciszy” były tragiczne wydarzenia ze stycznia 2003 roku, kiedy to grupa licealistów z Tychów zginęła podczas wycieczki szkolnej w Tatrach. Sprawa była bardzo głośna. Katarzyna Śliwińska-Kłosowicz oraz Marek Kłosowicz, autorzy scenariusza, skupili się jednak na czymś innym niż tylko wiernym odtworzeniu faktów. Stworzyli opowieść o ludziach, którzy doświadczyli tej tragedii (mowa o rodzicach zmarłych tragicznie licealistów i o nauczycielu, który prowadził wycieczkę i przeżył wypadek) i muszą sobie z nią poradzić. Niektóre partie scenariusza zostały również zaadaptowane do warunków, w których mieliśmy kręcić (część zdjęć robiliśmy zimą w Tatrach). Scenarzyści wykonali dużo pracy: spotykali się z rodzicami dziećmi, które zginęły. Tylko dzięki ich zaufaniu mogli napisać tę mocną i wyrazistą historię. W scenariuszu znalazło się dużo faktów, ale również sporo fabularyzacji, chodziło bowiem o stworzenie uniwersalnej historii.
W przypadku „Planu” była to tylko krótka wzmianka prasowa przeczytana w Internecie, która była początkiem dużej, dokonanej przeze mnie fabularyzacji. Scenariusz do tej historii napisałem sam, film opiera się na trzynastej chyba wersji scenariusza, co nie jest niczym dziwnym. Scenariusz trzeba poprawiać do ostatniej chwili, zwłaszcza kiedy pisze się go samemu. Tutaj niezbędna jest pomoc kogoś zaufanego, kto go przeczyta i chłodnym okiem wyrazi swoje zdanie. Warto mieć swoich zaufanych „poprawiaczy”, których rola jest nieoceniona.
Anna Kazejak, 31 lat, autorka „Skrzydlatych świń”, która w 2005 roku reżyserowała jedną część nowelowego tryptyku „Oda do radości”:
– Na początku 2006 roku, gdzieś między karmieniem syna a jego przewijaniem, sięgnęłam po gazetę, co – jak wiadomo – przy małym dziecku nie zdarza się często. Przeczytałam o niemieckich kibicach, których klub upadł i którzy postanowili swą pasję kontynuować, zostając kibicami do wynajęcia. Zapadła mi ta krótka notka w pamięć, znalazłam w niej bowiem potencjał na film: gorące emocje i wyrazisty konflikt. Po nieoczekiwanym sukcesie „Ody do radości” producent Michał Kwieciński co jakiś czas dzwonił z pytaniem o kolejny projekt. W końcu spotkaliśmy się i wspomniałam o notce z gazety, tworząc z niej krótką historię. Michał poprosił, bym przyszła za tydzień podpisać umowę.
Scenariusz powstał we współpracy z Domanem Nowakowskim. To zawodowe małżeństwo z rozsądku zaaranżował producent. Doman – zagorzały kibic, świetnie się orientował w realiach, w których osadzaliśmy historię. Okazało się, że nie tylko dobrze się uzupełniamy w pracy nad tekstem, lecz także lubimy.
Tadeusz Paradowicz, 54 lata, twórca „Fenomenu”, aktor, reżyser, scenarzysta, producent:
– Źródło inspiracji scenariusza? Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Mam prawny zakaz wypowiedzi. Poważnie! Pod groźbą rozpraw sądowych. Nie chcę. Nie chcę też z innego powodu: aby nie przypisano mi łatki, że podpieram się protezą. Musiałem odejść od pierwowzoru i odszedłem, chociaż nie do końca się udało. Ślady pozostały. Okres preprodukcji to było ładnych parę lat. Ewaluowało to wszystko, a potem żal mi było włożonego wysiłku i rzuciłem się na głęboką wodę.
Marek Lechki, lat 35, reżyser „Erratum”, który osiem lat temu zrealizował „Moje miasto” w telewizyjnym projekcie Pokolenie 2000:
– Scenariusz wziął się z obserwacji zjawiska, jakim jest często nieświadoma, niezauważalna, czasem dobrowolna, czasem mimowolna rezygnacja człowieka z tej własnej części, która niegdyś stanowiła trzon jego charakteru, osobowości, wnętrza, która w dużym stopniu kształtowała go, w której mieszczą się i bezkompromisowość, i nerw, i zachwyt nad światem, i jakaś delikatność jednocześnie. W opozycji do tej części postawiłbym wygodę, luksus, mechaniczność pewnych działań. Drugi element odpowiedzialny za powstanie tego tekstu to forma. Zanim zaczęła się wyłaniać historia, istniała już myśl o pewnej konkretnej formie, w której ważną rolę odgrywały zdjęcia zwolnione, rozostrzenia, intensywna, acz ciągle kreacyjna kamera, gdzie bardzo ważny jest nastrój samej opowieści. Bardzo kuszący był dla mnie pomysł, że bohater zawisa gdzieś nagle, w jakimś mieście, miejscu, bez możliwości powrotu. No i z tych elementów pomału zaczęła się wykluwać historia. Tekst pisałem sam. Gdy scenariusz był już jako tako gotowy, dałem go do czytania zaufanym osobom. A następnie poprawiałem.
W kolejnym numerze „Gazety Festiwalowej” reżyserzy debiutanci opowiedzą o tym, jak przekonywali do swojego pomysłu producenta, aktorów i operatorów.