To nie jest film, którym chciałbym się popisywać – wywiad z Antonim Krauze

To nie jest film, którym chciałbym się popisywać – wywiad z Antonim Krauze

Mówi, że żegna się z kinematografią. Do Gdyni przyjechał oglądać produkcje kolegów i koleżanek oraz pokazać publiczności swój najnowszy film „Smoleńsk”, który w kinach w ciągu 10 dni obejrzało ponad 260 tys. widzów. Rozmowa z reżyserem Antonim Krauze.

Waldemar Gabis: Jak atmosfera w Gdyni?

Antoni Krauze: – Fantastycznie. Chciałoby się powiedzieć, że jak co roku, ale jak słyszałem, co roku festiwal staje się coraz większy, potężniejszy. Jednym słowem rozwija się.

Ostatni raz na Festiwalu Filmowym w Gdyni był Pan…

– Przyjeżdżam co roku. Organizatorzy są tak życzliwi, że zapraszają mnie, więc korzystam. Dzięki czemu mam pogląd na to, co w polskim kinie się dzieje. A jak Pan wie, jestem tu także przy okazji specjalnego pokazu „Smoleńska”.

Pański film nie znalazł się w Konkursie Głównym. Nie czuje Pan z tego powodu rozgoryczenia?

– „ Smoleńsk” kończyliśmy na przełomie sierpnia i września, nie było więc żadnych możliwości, by zgłosić go do konkursu. Poza tym, to nie jest film, którym chciałbym się popisywać na festiwalu, walczyć o jakieś laury i nagrody. Natomiast jestem szczęśliwy, że przy okazji festiwalu mogę ten film w Gdyni pokazać, zaprezentować tym, którzy nie widzieli go w kinach. Być może właśnie dla nich jest to okazja, by film zobaczyć.

Na projekcję, która odbyła się w środę, 21 września, dwa dni wcześniej nie było już biletów. To chyba pokazuje, że chętnych do obejrzenia „Smoleńska” jest dużo.

– Temat okazał się gorący. Chcieliśmy dotrzeć do największej ilości Polaków, uświadomić im, że przez lata mieliśmy do czynienia z ogromną manipulacją dotyczącą tragedii smoleńskiej. Film powstał z chęci przeciwstawienia się kłamstwu. To może są bardzo patetyczne słowa, ale takie były moje intencje. Dlatego nie bierzemy udziału w wyścigu o nagrody, ten film startuje w zupełnie innej konkurencji.

„ Smoleńsk” jest najbardziej dyskutowanym polskim filmem.

– Mnie tylko żal, że powodem dyskusji stał się film, a nie wielka tragedia, która miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku. Nie o film tutaj chodzi, tylko o to, o czym film opowiada. Przyjmuję to jednak z dobrodziejstwem inwentarza.

Dla reżysera to chyba dobrze, że o jego filmie się dyskutuje, że wzbudza emocje. Przecież o emocje w filmie przede wszystkim chodzi.

– Oczywiście, że tak. To wielki atut dla filmu. Andrzej Wajda, w którego szkole wykłada moja żona, mówi, że na początku myślenia o filmie trzeba znaleźć temat, który zainteresuje ludzi. Film robimy po to, by obejrzało go jak najwięcej ludzi. W przypadku „Smoleńska” z jednej strony się cieszę, że wzbudza emocje, z drugiej nie, bo często są to emocje negatywne. Spotkałem się nawet z sabotowaniem filmu?

Co ma Pan na myśli?

– Są media, które nawołują do niechodzenia na ten film do kina. Przypominają mi się czasy PRL-u i film „Robotnicy’80” o powstaniu Solidarności, który szedł w kinach z anonsem „wszystkie seanse zarezerwowane”. Bilety w kasach były, ale ówczesna władza nie chciała, by ten film był oglądany. Nie przypuszczałem, że do podobnej sytuacji dojdzie w wolnej Polsce. Wydaje mi się to pewną przesadą. No, ale taką mamy rzeczywistość.

Czy robienie filmu o wydarzeniu ważnym i tragicznym, które miało miejsce stosunkowo niedawno, ma sens?

– Podjąłem się tego tematu, jako obywatel, Polak. Miałem wrażenie, że uczestniczę w jakimś kłamstwie. Część mojego życia przypadła na czasy PRL-u, kiedy kłamstwem operowano na co dzień. Teraz, w wolnej Polsce, tego kłamstwa nie chciałem zaakceptować.

Jakiego kłamstwa?

– Totalnym kłamstwem jest, że nowy samolot, którego najsilniejszą konstrukcją są skrzydła, które potrafią unieść sto ton, traci te skrzydła uderzając w jakąś 40-metrową brzózkę. Między innymi dlatego w filmie pokazuję zdjęcia katastrofy sprzed lat w Lesie Kabackim pod Warszawą (doszło do niej 9 maja 1987 roku, zginęły wówczas 183 osoby – red.), podczas której samolot sowiecki o podobnej konstrukcji wyciął 360 metrów lasu, rezerwatu, gdzie nie rosły jakieś tam brzózki, ale dęby. Jak to możliwe, że ciężki samolot upada na ziemię i nie powstaje żaden lej? Stąd ten film.

Wspominał Pan w wywiadach, że dla Pana jest ważny odbiór widzów, zwykłych ludzi.

– Oj, tak. Bardzo.

„ Smoleńsk” jest już od jakiegoś czasu w kinach. Docierają do Pana opinie widzów? Co mówią?

– Film jest w kinach dokładnie 10 dni (rozmawiamy w środę, 21 września – red.). Do mnie osobiście docierają pozytywne opinie, ludzie zaczepiają mnie i dziękują (podczas naszej rozmowy w Teatrze Muzycznym do Antoniego Krauze podeszła kobieta i obdarowała go kwiatami w donicy – red.). Oczywiście zdarzają się, szczególnie w mediach, nieprzychylne recenzje. Spodziewałem się i takich reakcji. Dla mnie najważniejsze jest, by ludzie chcieli poznać i zrozumieć więcej, niż słyszeliśmy w tej sprawie przez ostatnie sześć lat.

Jest Pan zadowolony z filmu?

– Film powstawał przy takich komplikacjach i kłopotach, że jestem szczęśliwy, że w ogóle powstał. I na dodatek, że znalazł się w kinach i ludzie mogą go oglądać. Dowiedziałem się, że w ciągu tych dziesięciu dni jego bytności na ekranach obejrzało go 260 tys. widzów. Nie jest to żaden rekordowy wynik, ale jest niezły. To film, który powstał w dużej mierze z inicjatywy i za pieniądze prywatnych ludzi, bardzo mi zależy, żeby te pieniądze się zwróciły, by ci ludzie nie mieli z powodu zainwestowania w film jakiś kłopotów.

Wiadomo ilu widzów musiałoby się na „Smoleńsku” pojawić, by koszta jego realizacji się zwróciły?

– Nie wiem, jestem słabym specjalistą w tej dziedzinie. Wiem tylko, że ma być pokazywany zagranicą, oczywiście głównie w ośrodkach polonijnych.

Pański poprzedni film „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” także podejmował trudny temat, ale aż takich kontrowersji czy dyskusji nie wywołał.

– Ku mojej wielkiej radości, bo nic nie zapowiadało, że zostanie tak dobrze przyjęty. Jak przystępowałem do pracy nad nim, to miałem wiele głosów typu: po co, dlaczego dzielić, judzić, jątrzyć – takie przymiotniki zapamiętałem najbardziej. Tymczasem, jak został wprowadzony na ekrany, to niemal wszyscy go zaakceptowali.

Ze „Smoleńskiem” to się nie udało. I tutaj mam pytanie, które mnie strasznie nurtuje. Czy film fabularny może opowiadać historię prawdziwą – taką – jaka była naprawdę? Czy może być potwierdzeniem rzeczywistości?

– Bardzo się starałem, żeby wszystko, poza samą opowieścią, fabułą, było w zgodzie z faktami, co zostało ustalone. A sama forma, że film fabularny? Wie pan, zrobiłem kilka, a chyba nawet kilkanaście filmów dokumentalnych, ale film dokumentalny nie ma tej siły i zasięgu. Dlatego zdecydowałem się na film fabularny. Bardzo zależało mi na tym, aby „Smoleńsk” dotarł do jak najszerszej widowni.

Myśli Pan o kolejnych projektach?

– Nie, to już koniec mojego romansu z kinematografią. Tym filmem się żegnam. Cieszę się, że dzieje się to w Gdyni, bardzo sobie cenię to miejsce i sam festiwal.

A polskie kino? Jak je Pan postrzega?

– Ma się nieźle, powstaje sporo ciekawych produkcji. Nawet patrząc na krótkie opisy filmów prezentowanych w tym roku w Gdyni, ma się ochotę je zobaczyć.

krauze mini00001.jpg

Antoni Krauze

(rocznik 1940)

Reżyser i scenarzysta filmów fabularnych, dokumentalnych
i krótkometrażowych

Do najbardziej znanych fabuł należą:

  • „ Palec boży” (1972),
  • „Prognoza pogody” (1982),
  • „Dziewczynka z hotelu Excelsior” (1988),
  • „Akwarium” (1995),
  • „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” (2010)
  • „Smoleńsk” (2016).

Źródło: Gazeta Festiwalowa