Tomasz Kolankiewicz: Tworzymy modę na polskie kino

Tomasz Kolankiewicz: Tworzymy modę na polskie kino

O organizacji festiwalu w dobie pandemii, tegorocznej selekcji konkursowej, a także międzypokoleniowej dyskusji o polskim kinie i wyzwaniach, przed którymi stoi, rozmawiamy z Tomaszem Kolankiewiczem, dyrektorem artystycznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

 

W zeszłym roku, a więc w czasach bardzo niepewnych, został pan wybrany na dyrektora artystycznego festiwalu w Gdyni. Jak z perspektywy czasu ocenia pan pracę nad tamtym, pandemicznym festiwalem?

Tomasz Kolankiewicz: Ubiegły rok okazał się wyjątkowo trudny, nie ukrywam. Był to mój pierwszy festiwal w roli dyrektora artystycznego, a rzeczywistość pandemii postawiła pod znakiem zapytania organizację całego wydarzenia. Paradoksalnie jednak wspominam to jako ciekawe wyzwanie. Kryzysowa sytuacja sprawiła, że miałem okazję poznać festiwal i jego zespół w innych, niecodziennych warunkach. Każde z nas musiało zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, musieliśmy wspólnie stawić czoło tym niesprzyjającym okolicznościom. Był więc to festiwal inny niż poprzednie, ale nie zapominajmy, że pandemia trwa. Wciąż jeszcze funkcjonujemy w warunkach ograniczeń, przy wszystkich wymogach sanitarnych. A poza tym trzymamy się nadal modelu hybrydowego. Wracamy do kin, ale dużo rzeczy oferujemy widzom również w formie online.

 

Wydaje mi się, że to był chyba główny problem ubiegłorocznego festiwalu: puste sale kinowe, które przecież w latach poprzednich pękały w szwach.

TK.: To prawda. Według mnie tym, co konstytuuje festiwale filmowe, jest przede wszystkim współuczestnictwo. Zabrzmi to może górnolotnie, ale współudział w kulturze i rozmowa o sztuce są konieczne, w mojej opinii, do prawidłowego funkcjonowania współczesnego demokratycznego społeczeństwa.

 

W tamtym roku podkreślał pan, że funkcja dyrektora artystycznego wiąże się nie tylko z wyborem filmów do programu festiwalu, ale zakłada również potrzebę zainicjowania długofalowych zmian w Gdyni. Jakie zmiany starał się pan w tym wprowadzić?

TK.: Po pierwsze, jak mówiłem, zmianę wymusza na nas sama pandemia. Natomiast wśród zmian wprowadzonych przeze mnie, które w tym roku – mam nadzieję – uda się przeprowadzić, jest rozbudowanie Gdynia Industry, czyli wydarzeń branżowych. To ważne, by w ramach festiwalu stworzyć taką przestrzeń, w której branża mogłaby się ze sobą spotykać i rozmawiać o tym, co będzie powstawało w polskim kinie w niedalekiej przyszłości.

Inny pomysł zakładał rozwinięcie trendu, który jest widoczny od pewnego czasu, czyli otwarcie festiwalu na nowych twórców. W Konkursie Głównym mamy rekordową liczbę filmów drugich, mamy wspaniale obsadzony Konkurs Filmów Krótkometrażowych. Jednocześnie zależało mi, żeby zestawić tę młodość z klasyką, a tym samym stworzyć płaszczyznę międzypokoleniowej dyskusji o kinie. Znacznie rozbudowaliśmy sekcję Czysta Klasyka, dodaliśmy wiele wydarzeń jej towarzyszących.

 

No właśnie, festiwal w tym roku otwiera „Zezowate szczęście” Andrzeja Munka.

TK.: Film otwarcia to mój świadomy wybór. Bardzo lubię przeglądać się w dawnym kinie, szukać w nim pokrewieństw ze współczesnością. A jak sądzę, „Zezowate szczęście” w tych naszych ciężkich – z wielu powodów – czasach, dostarcza tematów do dyskusji i przemyśleń. Wybór ten został podyktowany z jeszcze jednego powodu, a jest nim podwójna rocznica: 100-lecia urodzin i 60-lecia śmierci Andrzeja Munka. Prezentujemy w tym roku pełną retrospektywę jego filmów fabularnych. Liczę, że będzie to pretekst, by odkryć tego niesłychanie interesującego, a jednak zapomnianego reżysera na nowo. Nawiasem mówiąc, wydarzeń jest więcej. W programie znalazł się m.in. film Krzysztofa Kieślowskiego, któremu towarzyszy wystawa przygotowana przez Narodowe Centrum Kultury Filmowej we współpracy z Fundacją Sztuki Współczesnej IN SITU, a także specjalny pokaz „Na srebrnym globie” Andrzeja Żuławskiego oraz dokumentu „Ucieczka na srebrny glob” Kuby Mikurdy, która przybliży historię powstania tego filmu.

 

Nie ma wątpliwości jednak, że oczy wszystkich zwrócone są przede wszystkim na sekcje konkursowe. Zastanawiam się, jaka logika stała za tegoroczną selekcją filmów.

TK.: Podobnie jak w tamtym roku, jako dyrektor artystyczny, skorzystałem z możliwości danej mi przez regulamin i powołałem zespoły, które miały mnie w dokonaniu selekcji wspomóc. Postawiłem na ludzi specjalizujących się w najróżniejszych dziedzinach. Jako że cenię sobie zdanie filmowców, to do współpracy przy selekcji Konkursu Głównego zaprosiłem Janusza Zaorskiego oraz Pawła Maślonę – przedstawicieli dwóch pokoleń filmowców. Razem z nimi wspomagały mnie Adriana Prodeus i Paulina Kwiatkowska, czyli teoretyczki kina. Poza tym przy selekcji Konkursu Filmów Krótkometrażowych pomagali

mi filmoznawczyni Diana Dąbrowska oraz Maciej Gil – historyk kina, krakowski kiniarz, DKF-owiec. Mam poczucie, że praca w takim wielogłosie – bardzo zróżnicowanym zarówno pod względem płci, wieku, jak i wrażliwości – pozwoliła dokonać selekcji prezentującej najszersze spektrum możliwości polskiej kinematografii.

 

A jak pan ocenia dzisiaj te możliwości?

TK.: Od kilku lat polskie kino artystyczne jest zdecydowanie na fali wznoszącej i ma się całkiem dobrze. Nasze filmy trafiają do selekcji najbardziej prestiżowych festiwali na świecie, jak Cannes, Wenecja, Berlinale. Tym, co cieszy, jest także różnorodność tych produkcji zarówno rozumiana przez pryzmat rozmaitych konwencji, w których tworzą nasi filmowcy, jak również modeli produkcyjnych. W ostatnim czasie pojawiają się przecież w polskim kinie możliwości związane ze współpracą z platformami streamingowymi. Myślę, że to może być szansa na jeszcze szersze zaistnienie na rynkach zagranicznych, ale trzeba przy tym zachować uwagę i pamiętać o tym, co udało nam się wypracować na rodzimym rynku.

 

Niektórzy twierdzą, że streaming może w dobie pandemii stać się gwoździem do trumny tradycyjnych kin. Co pan sądzi o takim scenariuszu?

TK.: Jako kinoman i historyk filmu patrzę na to w sposób następujący: kino ma już przeszło sto trzydzieści lat historii, a w tym czasie przeszło olbrzymie zmiany. Wprowadzony został dźwięk, następnie kolor, w międzyczasie pojawiła się telewizja. Potem był przełom cyfrowy, który spowodował inną formę rejestracji. Natomiast dziś każdy z nas nosi ze sobą ekran w kieszeni. A mimo to jakimś szczęśliwym trafem kino zawsze dostosowywało się do tych rewolucji. Kino się zmieni, niewątpliwie, ale raczej nie grozi mu wyginięcie.

 

To pokazuje choćby zainteresowanie widzów powracającymi po ponad roku przerwy festiwalami. Kinomani tłumnie zjawili się na stacjonarnej edycji Nowych Horyzontów czy Millennium Docs Against Gravity. A jaką rolę na ich tle odgrywa dziś festiwal w Gdyni?

TK.: Gdynia odgrywa zupełnie inną rolę. To wydarzenie daje możliwość spotkania i rozmowy wokół polskiej kinematografii, a przede wszystkim przekłada się na wyniki oglądalności w kinach. Zdobycie lauru, bycie dostrzeżonym w tym miejscu, ma wpływ na zainteresowanie publiczności. Gdynia, jak żadne inne wydarzenie, gwarantuje przestrzeń promocyjną dla rodzimych twórców. Innymi słowy: tworzymy modę na polskie kino.

 

ROZMAWIAŁ: Mateusz Demski

 

Tomasz Kolankiewicz

filmoznawca i historyk kina, kurator cykli filmowych, prowadzący prelekcje i rozmowy o filmie. Jako programista filmowy ma wieloletnie doświadczenie we współpracy z telewizją, festiwalami filmowymi, kinami i instytucjami kultury. Jest autorem kilkudziesięciu przeglądów filmowych, wśród nich: polskich i zagranicznych przeglądów kinematografii kobiet, szwedzkiego i amerykańskiego kina niemego, światowego kina grozy oraz kilkunastu retrospektyw polskiego kina gatunkowego. W latach 2008–2017 był redaktorem programowym w redakcji filmowej TVP Kultura.

 

Tekst pochodzi z Gazety Festiwalowej KLAPS. Całość numeru do pobrania TUTAJ

 

Fot. Wojciech Rojek