50. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

50. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Gdynia 22-27.09.2025

O nas

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni  to jedna z najstarszych imprez filmowych w Europie, promująca na tak wielką skalę rodzimą kinematografię. Istnieje od 1974 roku, do roku 1986 FPFF organizowany był w Gdańsku, następnie jego siedzibą stała się Gdynia, a centrum festiwalowym – Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej. Co roku widzowie FPFF – bardzo często jako pierwsi w Polsce – mogą zapoznać się z najnowszymi polskimi produkcjami. O statuetkę Złotych i Srebrnych Lwów a także szereg nagród indywidualnych rywalizują najciekawsze rodzime filmy, premiery, debiuty i laureaci na międzynarodowych festiwalach filmowych. Obecnie na program Festiwalu składają się trzy sekcje konkursowe – Konkurs Główny, Konkurs Filmów Krótkometrażowych i Konkurs Perspektywy – oraz liczne sekcje pozakonkursowe i wydarzenia towarzyszące. Do stałych sekcji należą m.​in. „Polonica” – pokazy zagranicznych produkcji zrealizowanych z udziałem polskich twórców, niezwykle popularna, bogata w programy edukacyjne „Gdynia Dzieciom” czy sekcje tematyczne organizowane z udziałem partnerów Festiwalu. Co roku na Festiwalu wręczana jest nagroda Platynowych Lwów za dorobek życia i osiągnięcia artystyczne.

Festiwal pozwala na otwartą konfrontację dzieła filmowego z widownią, obserwatorami i uczestnikami życia filmowego oraz dziennikarzami. Imprezę co roku odwiedza kilka tysięcy profesjonalistów. Do Gdyni przybywają polscy i międzynarodowi goście i gościnie: twórcy i twórczynie filmowi, aktorzy i aktorki, producenci i producentki, programatorzy i programtatorki festiwali. Jest to najważniejsza polska impreza filmowa, stąd duża część wydarzeń towarzyszących, jak fora, konferencje, prezentacje czy warsztaty adresowane są do tej grupy uczestników. Z roku na rok, ze względu na rozwój infrastruktury i zwiększającą się popularność imprezy, wzrasta liczba publiczności.

Wielkie święto polskiego kina

„Zależy nam na tym, by festiwal pozostał świętem polskiego kina, wydarzeniem wyjątkowym, także miejscem, w którym w ciągu tygodnia spotyka się wielka polska rodzina filmowa, znajdując w tym radość” – w ten oto sposób najdłużej sprawujący swoją funkcję dyrektor Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych Leszek Kopeć, zmarły wiosną 2025 roku, mówił o przyszłości imprezy z okazji jej 40-lecia. Trudno o trafniejsze podsumowanie, zwłaszcza jeśli pod pojęciem rodziny filmowej rozumie się twórców filmowych, organizatorów i widzów – tych wyjątkowych, wiernych, wracających do sal kinowych co roku, spędzających dnie i wieczory na projekcjach, spotkaniach, niekończących się dyskusjach oraz na polowaniu na kolejne seanse. „Widz festiwalowy – pomiędzy wyczynem biegacza a «małą śmiercią», niedojedzony, niewyspany, spocony lub przeziębiony (w zależności od pory roku), zagoniony, byle tylko zdążyć na czas” – napisał kiedyś profesor Andrzej Gwóźdź. I to właśnie widz z biegiem lat stawał się NAJWAŻNIEJSZYM bohaterem FPFF.

Każdy festiwal w Gdyni jest kontrowersyjny, podobnie jak każdy skład jury, jego werdykt, selekcja filmów i pomysły programowe kolejnych dyrektorów. Dzieje się tak dlatego, że festiwal w Gdyni jest dla filmów i ich twórców najważniejszym wydarzeniem w roku, a wygrana potrafi stać się jednym z najistotniejszych dokonań życiowych. „Lwy Gdańskie były moim marzeniem. Stałem się chyba innym człowiekiem po tej nagrodzie. Opadły ze mnie lęki, czarnowidztwo, wszystko wydawało mi się możliwe” – mówił Marek Koterski po otrzymaniu Grand Prix za Dzień świra. „Ten festiwal odmienił moje życie, moje poczucie zawodowe, dowartościował mnie. Do tego momentu miałem wrażenie, że stykam się z jakąś gumową ścianą, że mnie nie ma. Była we mnie zadra, którą wyleczył dopiero 27. festiwal”.

U podstaw narodowego święta kina legło myślenie o wielkiej kinematografii polskiej, o jej prestiżu i roli we współczesnej kulturze. Innymi słowy, Festiwal Polskich Filmów Fabularnych powstał z marzeń i idei. Rozwój i sukcesy naszego kina, zainicjowane osiągnięciami polskiej szkoły filmowej, stały u podstaw ruchu DKF-ów, mody na spotkania z twórcami, rozwoju publicystyki i krytyki filmowej. O kinie mówiło się chętnie i dużo. Między innymi w Gdańsku, u Lucjana Bokińca – na przeglądzie Polskie Debiuty Filmowe oraz w Dyskusyjnym Klubie Filmowym „Żak”. I to właśnie Lucjan Bokiniec był pomysłodawcą i pierwszym dyrektorem FPFF w Gdańsku.

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych ma też inną genezę – a jest nią chęć konfrontacji własnych osiągnięć i konsolidacji środowiska filmowego. W 1966 roku powstało Stowarzyszenie Filmowców Polskich, którym przez kilkanaście lat dowodził Jerzy Kawalerowicz. Wówczas związki twórcze, takie jak SFP, miały zupełnie inne zadania – przede wszystkim broniły twórców przed ingerencją władzy, a ich dzieła przed odłożeniem na półki. Środowisko filmowe krzepło, odczuwało więc potrzebę wspólnego święta, a jednocześnie stworzenia przestrzeni do wewnętrzno-zewnętrznej dyskusji.

Szybko się okazało, że najstarszy polski festiwal prezentujący filmy fabularne, umiejscowiony w malowniczym Łagowie, nie spełniał już tej funkcji. Oczekiwania były zbyt duże, by ta DKF-owska impreza mogła im sprostać. „W Łagowie pływało się na łódkach, piekło barana i toczyło dyskusje o tym, jak mogłoby wyglądać polskie kino, gdyby nie tłamsiła go polityka kulturalna partii. Po 1968 roku nastroje stały się zupełnie minorowe” – tłumaczył Jacek Fuksiewicz. Tymczasem równolegle z kinem rozwijała się produkcja telewizyjna. Najwybitniejsi debiutanci z lat 70. i 80. startowali filmami dla Telewizji Polskiej – potem przez lata będą one obecne w Gdańsku.

Potrzeba narodowego, profesjonalnego festiwalu zorganizowanego na wzór podobnych imprez, powszechnych już wtedy w krajach europejskich, zaowocowała stworzeniem pierwszego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, który odbył się w Sopocie i Gdańsku. Następne edycje, aż do 1986 roku, były już na dobre zrośnięte z Gdańskiem. Symbolem imprezy stały się Złote Lwy Gdańskie – wiążące imprezę z miastem, a obecnie przypominające o jej rodowodzie.

„Wysiłki SFP zmierzające do powołania narodowego festiwalu filmowego zostały więc łaskawie poparte przez odpowiednie organy państwa” – mówił Krzysztof Zanussi. Zwłaszcza że pojawiła się równolegle inicjatywa ze strony Lucjana Bokińca, który pragnął utworzyć w Trójmieście festiwal polskich filmów z prawdziwego zdarzenia. Dlatego też pierwsza edycja miała ten specyficzny studencki charakter, z ducha DKF-ów. Różnorodność Trójmiasta, jego turystyczna atrakcyjność, dostępność infrastruktury oraz aktywne środowiska kulturalne i akademickie tworzyły znakomite warunki do organizowania tu właśnie narodowego festiwalu filmowego.

Szybko się okazało, że władza komunistyczna nie chce oddać festiwalu filmowcom. Kontrolowane skład jury oraz werdykty przypominały i twórcom, i publiczności, że cena filmowego święta była wysoka, a wolność środowiska okazywała się pozorna. Choć, co stanie się oczywiste już w roku 1977, jego głos był jedną z pierwszych manifestacji wolności.

Festiwal moralnego niepokoju

Sopot miał w sobie niepowtarzalny urok, jednak niedostateczna okazała się infrastruktura kinowa. Z tego powodu kolejne edycje FPFF odbywały się już w znacznej części w Gdańsku, w kinie Leningrad (po zmianie nazwy działającemu później jako kino Neptun). W tym wielkim, atrakcyjnie usytuowanym obiekcie na 1200 osób zorganizowano pierwszą projekcję konkursową – Potopu Jerzego Hoffmana – i pierwszą galę zamknięcia, która odbyła się 14 września 1974 roku.

We wczesnych edycjach festiwalu świetnie widać było swoisty dualizm ówczesnej kinematografii. Początek lat 70. to czas filmu bogatego, superprodukcji zachwycających widzów na całym świecie. Trzy pierwsze Wielkie Nagrody Festiwalu, jedna po drugiej, dostały nominacje do Oscara: Potop Jerzego Hoffmana (Lwy Gdańskie w 1974 roku), Noce i dnie Jerzego Antczaka oraz Ziemia obiecana Andrzeja Wajdy (ex aequo Lwy Gdańskie w roku 1975). Jednak obok filmów historycznych i kostiumowych (Zaklęte rewiry, Sprawa Gorgonowej Janusza Majewskiego, Trędowata Jerzego Hoffmana, Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy Janusza Rzeszewskiego i Mieczysława Jahody) pojawił się nowy nurt, nowe nazwiska, z których większość wciąż jest czynnie obecna w polskim kinie. Ten nurt to kino moralnego niepokoju, który miał zasadniczy wpływ na kształt FPFF.

Maria Malatyńska twierdzi nawet, że kino moralnego niepokoju zawdzięczało swoje społeczne istnienie w dużej mierze festiwalowi. W Gdańsku odkrywano kolejno Bliznę i Amatora Krzysztofa Kieślowskiego, Niedzielne dzieci iAktorów prowincjonalnych Agnieszki Holland, Kung-fu Janusza Kijowskiego, Szansę Feliksa Falka, Klincz Piotra Andrejewa, Arię dla atlety Filipa Bajona, Zmory Wojciecha Marczewskiego. Podobnie jak film osobny, ale również kontestujący rzeczywistość – Przepraszam, czy tu biją? Marka Piwowskiego

Władza nie była zachwycona głosem młodego pokolenia filmowców. „Na korytarzu spotykam Kazia Kutza [jurora – przyp. red.], który mówi mi, że urzędniczka z Naczelnego Zarządu Kinematografii określiła mój Pokój z widokiem na morze i Wodzireja Falka jako antypolskie i antysocjalistyczne i zagroziła, że jeżeli ktoś na nie zagłosuje, to ona udowodni, że ta osoba reprezentuje taką właśnie postawę – antypolską i antysocjalistyczną. Przystawiła im pistolet do skroni” – wspomina Janusz Zaorski rok 1978.

Ówczesne werdykty bywały zazwyczaj z trudem wywalczonym kompromisem, okupionym wielogodzinnymi nerwami. Trzeba jednak przyznać, że filmowcy nie pozwolili nagrodzić Złotymi Lwami filmu złego. Laureatami festiwalu w tym okresie były takie filmy, jak: Barwy ochronne Krzysztofa Zanussiego, Bez znieczulenia Andrzeja Wajdy, Pasja Stanisława Różewicza, Amator Krzysztofa Kieślowskiego.

Na dekadę „moralnego niepokoju” przypadł także słynny epizod z cegłą dla Andrzeja Wajdy. Podobno cegłę na jakiejś budowie znalazł Janusz Kijowski, a wręczył Andrzej Ochalski. Była to nagroda dziennikarzy i publicystów – nieformalna, gdyż oburzona władza nie dopuściła, by została ona przekazana laureatowi podczas gali. Wielką Nagrodę Festiwalu miały dostać, i dostały, Barwy ochronne Krzysztofa Zanussiego, natomiast Wajda za Człowieka z marmuru nie dostał nic. Z tego powodu doszło do buntu dziennikarzy i krytyków filmowych, zaś Zanussi na znak protestu swojej nagrody nie odebrał. Zachował się nabazgrany na kartce protokół: jest 45 nazwisk, jest i uzasadnienie: „Za przetworzenie w doskonałej artystycznie formie problemu odpowiedzialności moralnej za losy kraju”. Wśród sygnatariuszy: późniejszy minister kultury Waldemar Dąbrowski, który doprowadzi do uchwalenia Ustawy o kinematografii, a także: Jacek Fuksiewicz, Maria Malatyńska, Mirosław Winiarczyk, Magdalena Dupont, Krzysztof Teodor Toeplitz, Adam Horoszczak, Andrzej Słowicki, Maciej Parowski czy późniejszy dyrektor FPFF Maciej Karpiński. Tym samym plan skłócenia środowiska spalił na panewce po raz kolejny.

Druga historia rozegrała się na Forum Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Fora istnieją nieprzerwanie od 1974 roku i kiedyś były areną prawdziwych walk o wolność twórczą. Pod tym względem nic nie przebije pamiętnych obrad z 1977 roku. Wtedy to twórcy stanęli murem przeciwko władzy reprezentowanej przez legendarnego ministra kultury Janusza Wilhelmiego, który – mówiąc w skrócie – dążył do politycznego i organizacyjnego podporządkowania sobie kinematografii na wzór ówczesnej gierkowskiej telewizji. Nie udało mu się. Festiwal z 1977 roku należy do najważniejszych edycji w historii FPFF i do najżywszych branżowych mitów.

Gorączka

Lata 80. to najdziwniejszy okres w życiu FPFF. Jedna dekada składa się z trzech zupełnie innych okresów: nadziei, stagnacji – przedzielonej przeprowadzką do Gdyni – i wielkim triumfem wolności. „Pamiętam nieprawdopodobną atmosferę tamtego czasu. Że trzeba się śpieszyć. Z filmami, z rozmowami, ze wszystkim. Czuliśmy, że wszystko może się wkrótce skończyć, może przepaść” – tak Janusz Zaorski wspomina edycje z lat 1980–1981.

Na festiwal w 1980 roku przybył nawet Lech Wałęsa, a to w związku z projekcją świeżo zmontowanych materiałów do Robotników’80 Andrzeja Chodakowskiego. „Gazeta Festiwalowa” przedrukowała list przewodniczącego Solidarności z życzeniami dla twórców, widzów i robotników i z gratulacjami dla twórców Paciorków jednego różańcaKazimierza Kutza – laureata Złotych Lwów.

To był czas szczególny: z półki zdjęto Wizję lokalną 1901 Filipa Bajona, a w konkursie znalazły się takie tytuły, jak: Constans Krzysztofa Zanussiego, Bez miłości Barbary Sass, Ćma Tomasza Zygadły, Przed odlotem Krzysztofa Rogulskiego, Zielone lata Stanisława Jędryki czy Dyrygent Andrzeja Wajdy. To jedna z najlepszych edycji w całej historii FPFF. Po raz pierwszy wygrała kobieta – Agnieszka Holland swoją Gorączką. Wreszcie można było zobaczyć „półkowniki”: Metę Antoniego Krauzego (1971), Zasieki Andrzeja Piotrowskiego (1973), Indeks Janusza Kijowskiego i Jak żyć Marcela Łozińskiego (oba z 1977), Spokój Krzysztofa Kieślowskiego (1976), a także… Ręce do góry Jerzego Skolimowskiego (1967/1981!). Królowali młodzi gniewni, czyli Dziecinne pytania Janusza Zaorskiego, Głosy Janusza Kijowskiego, Golem i Wojna światów Piotra Szulkina.

„Biuro Festiwali i Imprez Zjednoczenia Rozpowszechniania Filmów informuje uprzejmie, że Minister Józef Tejchma pismem DP-I-048/82 z dnia 16.06.1982 podjął decyzję o odstąpieniu w roku bieżącym od organizacji festiwalu w Gdańsku” – czytamy w piśmie Zjednoczenia Rozpowszechniania Filmów do obywatela Bolesława Michalewskiego, dyrektora OPRF (Okręgowe Przedsiębiorstwo Rozpowszechniania Filmów) w Gdańsku, również dyrektora FPFF. Imprezę po przerwie spowodowanej stanem wojennym reaktywowano dopiero dwa lata później.

Festiwal z 1984 roku uczestnicy wspominają jako dziwny. Jak zauważył Tadeusz Sobolewski, odbijała się w nim podwójność ówczesnego życia – z jednej strony oficjalne projekcje jak zwykle w budynku gdańskiego NOT-u, z którego publiczność przechodziła do kościoła św. Mikołaja, gdzie de facto odbywał się drugi, „alternatywny” festiwal. Wygrała niebudząca kontrowersji, ale bezsprzecznie wybitna Austeria Jerzego Kawalerowicza, jeden z najważniejszych filmów w dorobku twórcy. Natomiast dziennikarze i publicyści ponownie nagrodzili Andrzeja Wajdę – tym razem za zupełnie pominiętego przez jury Dantona. 40 tytułów w tej edycji to skutek bolesnej dla środowiska przerwy – niektórych filmów nie udało się dokończyć lub pokazać przed stanem wojennym, jak choćby Był jazz Feliksa Falka czy Wielki bieg Jerzego Domaradzkiego.

Lata 80. uważa się często za nierówny, raczej słaby okres w historii polskiego kina. Czy jednak słusznie? Po latach lektura gdańskich katalogów prowadzi do zgoła odmiennych wniosków. Niedługo po stanie wojennym widzowie obejrzeli sporo tytułów, które dzisiaj należą do kanonu rodzimej kinematografii: Konopielkę Witolda Leszczyńskiego, Krzyk oraz Dziewczęta z Nowolipek Barbary Sass, Bez końca Krzysztofa Kieślowskiego, Cudzoziemkę Ryszarda Bera, Limuzynę Daimler-Benz Filipa Bajona, Jestem przeciw! Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego, Zygfryda Andrzeja Domalika, świetne filmy Andrzeja Barańskiego (Kobieta z prowincji), Wiesława Saniewskiego (Sezon na bażanty, Nadzór), Andrzeja Kondratiuka (Gwiezdny pył), Janusza Zaorskiego (Jezioro Bodeńskie), Feliksa Falka (Baryton, Bohater roku), Piotra Szulkina (O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji). Złote Lwy, choć autorskie, osobiste, bronią się po latach bez problemu, wystarczy wymienić Kobietę w kapeluszu Stanisława Różewicza czy Siekierezadę Witolda Leszczyńskiego. „W tym okresie panowało wąskie, upolitycznione widzenie funkcji filmu. Odczułem jednak satysfakcję, że pewne osoby dobrze odczytały film i że go zrozumiały” – mówił Stanisław Różewicz.

Właśnie z tego okresu pochodzą filmy ukochane przez publiczność, do dzisiaj bijące rekordy oglądalności w telewizji. Wówczas to Juliusza Machulskiego oznakowano efektowną – i jak się potem okaże – niezwykle trwałą etykietką cudownego dziecka polskiego kina. Seksmisja i Vabank II, czyli riposta podbijały serca widzów, podobnie jak nasycone emocjami filmy Radosława Piwowarskiego: Yesterday czy Kochankowie mojej mamy. Sylwester Chęciński pokazał Wielkiego Szu, Janusz Majewski świetnych C.K. Dezerterów, a Wojciech Wójcik, późniejszy twórca Ekstradycji – Karate po polsku. Ale to także znakomity czas dla filmu dziecięcego, niestety w Gdańsku (potem także w Gdyni) mało zauważalnego. Nawet w okresie stanu wojennego aktorzy uchylali bojkot, kiedy chodziło o kino dla młodego widza. W tym czasie swoje filmy o panu Kleksie pokazywał Krzysztof Gradowski, Stanisław Jędryka proponował kino dla młodzieży w wersji autorskiej i znacznie poważniejszej, a Kazimierz Tarnas Szaleństwami panny Ewy rozpoczął serię ekranizacji książek Kornela Makuszyńskiego. W latach 80. swoje filmy dla młodej widowni nakręcili też Waldemar Szarek, Waldemar Dziki i Wiktor Skrzynecki. 

Zstąpił do Piekieł(ka)

„Kiedy w 1987 roku przeniesiono festiwal do Gdyni, była to kara. Władza chciała odebrać naszemu festiwalowi etykietę imprezy związanej duchowo i ideologicznie z Gdańskiem, z Solidarnością, którą my, filmowcy wsparliśmy całym sercem. Decyzję tę tłumaczono kwestiami lokalowymi. W rzeczywistości władza dostrzegła, że festiwal zanadto się usamodzielnił; raz na zawsze trzeba było go zabrać z Gdańska” – mówił Andrzej Wajda o przeprowadzce do Gdyni. „Tamten gdański festiwal był skromny, roboczy, uwieńczony na końcu manifestacją na rzecz wolności, na rzecz Solidarności. A w Gdyni to już była impreza zupełnie inna – festiwal na nowe czasy. Biedny w stanie wojennym, stał się z czasem, jak inne tego rodzaju festiwale, miejscem spotkań z ulubionymi aktorami i popularnymi filmami”. Janusz Kijowski wspominał z goryczą: „Wmawiano nam, że w Teatrze Muzycznym będzie lepsza projekcja niż w Gdańsku. Bzdura! Chodziło o to, aby nas zamknąć w jakimś luksusowym „getcie”, daleko od Uniwersytetu, daleko od Stoczni, daleko od młodzieży Trójmiasta, gdzieś na uboczu – między klubem garnizonowym Marynarki Wojennej (tania wódka) a Piekiełkiem (droga wódka). I to się udało. W latach 80. festiwal gdyński to była jakaś paranoja. Jak cały ten kraj”.

Dzisiaj, kiedy Gdynia należy do najpopularniejszych polskich miast, trudno zrozumieć opór przed wyprowadzką festiwalu z Gdańska, z budynku NOT-u, w którym rzeczywiście warunki techniczne pozostawiały dużo do życzenia, o czym pisano w większości artykułów publikowanych w ówczesnych gazetach festiwalowych. Gdynia w latach 80. była skromnym krewnym Gdańska i modnego Sopotu, miastem kojarzącym się w zasadzie tylko z przemysłem stoczniowym i marynarzami. Tworzenie wizerunku miasta kreatywnego rozpoczęło się dopiero w latach 90. siłami samorządu, najpierw pod wodzą prezydent Franciszki Cegielskiej, wielkiej przyjaciółki festiwalu, a następnie Wojciecha Szczurka.

Gospodarze skromnego wówczas miasta widzieli w nim okno na świat, doceniali jego wyjątkowe w skali kraju walory: morze w centrum, szeroką plażę miejską, przestrzeń, która aż się prosiła o zagospodarowanie. Dostrzegli potencjał tkwiący w festiwalu, który od 1987 roku aż do dzisiaj ma swoje centrum w przestronnym Teatrze Muzycznym.

Naprzeciwko teatru stoi Hotel Gdynia – obecnie Mercure Gdynia – od centrum festiwalowego oddzielony wąską uliczką. Ze względu na tę lokalizację był i wciąż pozostaje najbardziej pożądanym miejscem zakwaterowania. W napiętym kalendarzu festiwalowym ta bliskość ma znaczenie fundamentalne. Hotel to część festiwalowej legendy. Niedawno przeszedł gruntowną renowację, a oprócz świetnej restauracji ma bar w foyer, który w ostatnich latach stał się popularniejszym miejscem spędzania festiwalowych wieczorów niż bankiety firmowe. Mało kto wie, że dyrektor Mercure na czas imprezy sprowadza dla gości FPFF wina w specjalnych cenach. Wieloletni pracownicy hotelu witają festiwalowiczów jak starych znajomych. Jednym z najbardziej ikonicznych widoków jest nocny tłum filmowców przed wejściem głównym, rozmawiający, śmiejący się, częstujący się wzajemnie papierosami. Ci, którzy mieszkają na niższych piętrach od strony wejścia, lekko nie mają. Ale i tak swojego miejsca nie oddaliby nikomu.

 I rzecz jasna legendarne Piekiełko, nocny klub z czerwonymi pluszowymi fotelami i udrapowaną kurtynką, która jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku we wdzięcznych spazmach opadała na parkiet, aby za chwilę podnieść się i ukazać zgromadzonym program artystyczny w postaci striptizu, występu pani z wężem czy popisów rosyjskich tancerzy. Kolejna ciekawostka: na co dzień zamknięte z powodu nieprzystawania do designu sieci (no raczej!), Piekiełko ożywa na ten jeden wrześniowy tydzień jako symbol nocnego życia FPFF, stając się miejscem tanecznych szaleństw, co ciekawe – głównie młodzieży festiwalowej.

 Odświeżona biała elewacja pięknie harmonizuje z odnowionym i powiększonym Teatrem Muzycznym, a także z powstałym w 2014 roku Gdyńskim Centrum Filmowym. GCF, siedziba Pomorskiej Fundacji Filmowej i Biura Festiwalu, to w istocie nowe festiwalowe centrum. Pokazy prasowe, konferencje, biuro prasowe, pokazy konkursowe i specjalne, wydarzenia w galerii, tłumy oblegające kawiarnię FaBuła i restaurację Niewinni Czarodzieje 2.0. to codzienny festiwalowy widok. Kiedy wraz z budową GCF stary betonowy plac przerobiono na zielony skwer z dwoma Alejami: Filmowców Polskich oraz Andrzeja Wajdy (ceremonie nadania nazw odbyły się oczywiście podczas FPFF), okazało się, że jest to najpopularniejsze miejsce plenerowego odpoczynku zmęczonych festiwalowiczów.

Niezłe warunki zakwaterowania, funkcjonalność i elegancja Teatru Muzycznego oraz GCF-u, bliskość Skweru Kościuszki, plaża, morze, klif, knajpki nad samą wodą – wszystkie te zalety ostatecznie przeważyły i dzisiaj nikt już sobie nie wyobraża festiwalu poza Gdynią. Bardzo brakuje jednak Centrum Gemini przy Skwerze Kościuszki, gdzie do 2018 roku mieściło się świetne kino Silver Screen, a następnie Multikino. To głównie temu obiektowi zawdzięczamy otwarcie FPFF na publiczność w XXI wieku oraz festiwalową nazwę tego fragmentu miasta: Trójkąt Bermudzki. Obecnie pokazy odbywają się w kinie Helios w Centrum Riviera, które jest nieco dalej, ale na szczęście można tam dojechać festiwalowym autobusem.

Z biegiem czasu niechętni Gdyni filmowcy zaczęli coraz bardziej przywiązywać się do nowej siedziby. Kiedy na moment pojawił się pomysł przeniesienia części wydarzeń do Sopotu, nie można mówić o tych próbach inaczej niż o spektakularnej klęsce. Jest dokładnie tak, jak w wymyślonym przez rzeczniczkę ratusza Joannę Grajter haśle: „Gdynia kocha film, a film kocha Gdynię”.

Kino „Wolność”

Hamulec bezpieczeństwa w postaci wyprowadzenia filmowców do Gdyni okazał się pomysłem mocno spóźnionym – komunizm upadł z hukiem już dwa lata później. Wcześniej jednak udało się zaprezentować na FPFF w Gdyni serię prześwietnych filmów, których wartość potwierdził ich późniejszy odbiór w świecie. W 1987 roku wygrał „półkownik”, jeden z kilku pokazanych na festiwalach w tym okresie – Matka Królów Janusza Zaorskiego, a rok później dwa filmy Krzysztofa Kieślowskiego: Krótki film o miłości i Krótki film o zabijaniu. A przecież w owym czasie w Gdyni prezentowano znacznie więcej pierwszorzędnych obrazów: Kobietę samotną Agnieszki Holland, W zawieszeniuWaldemara Krzystka, Życie wewnętrzne Marka Koterskiego, Niedzielne igraszki Roberta Glińskiego, DotkniętychWiesława Saniewskiego, Tabu Andrzeja Barańskiego, Obywatela Piszczyka Andrzeja Kotkowskiego. Dzisiaj, po latach, satysfakcjonujący wydaje się również repertuar z bardzo wówczas popularnego kina gatunków: kolejne filmy (jak Kingsajz czy Deja vu) prezentował Juliusz Machulski, jego przyjaciel Jacek Bromski brawurowo zadebiutował policyjnym filmem Zabij mnie, glino, następnie pokazał Sztukę kochania. Jak zwykle nie zawiódł Radosław Piwowarski ze swoim Pociągiem do Hollywood, a chwilę potem – Marcowymi migdałami. Z tego też okresu pochodzi klasyk kina gatunku: Piłkarski poker Janusza Zaorskiego.

Pierwsze częściowo wolne wybory zostały przeprowadzone w czerwcu 1989 roku, a we wrześniu odbył się pierwszy festiwal w wolnej Polsce. Według powszechnej opinii był bardzo osobliwy. „Tego roku nie powołano jury i przyznano tylko kilka nagród pozaregulaminowych. Tłumaczono nam, że ze względu na doniosłość wydarzeń politycznych wszyscy zasłużyli na nagrody” – wspominał tę kuriozalną decyzję Cezary Harasimowicz, który ewidentnie miał niefart, jako że właśnie wówczas powstały dwa świetne filmy wedle jego scenariusza: 300 mil do nieba Macieja Dejczera i Stan strachu Janusza Kijowskiego. Za symboliczny koniec epoki można uznać projekcję PrzesłuchaniaRyszarda Bugajskiego.

W gruncie rzeczy lata 80. skończyły się na FPFF dopiero w roku 1990 – filmowcy ewidentnie doszli już do siebie po wstrząsie i zrobili ogromny festiwal, z 33 filmami konkursowymi pozbieranymi z ostatnich dwóch lat, a także z ostatnimi „półkownikami”. Filmy schyłku PRL-u czy też przełomu, takie jak Lawa Tadeusza Konwickiego, Kornblumenblau Leszka Wosiewicza, Stan wewnętrzny Krzysztofa Tchórzewskiego, Ostatni prom Waldemara Krzystka, Ostatni dzwonek Magdaleny Łazarkiewicz, Bal na dworcu w Koluszkach Filipa Bajona, mają w sobie charakterystyczną zadumę swoich czasów – bardziej jednak kierują naszą myśl w stronę przeszłości niż ku latom 90., temu niezwykłemu okresowi w polskiej historii i bardzo trudnemu czasowi dla polskiego kina.

Trudno o bardziej symboliczne zasunięcie kurtyny niż scena z nagrodzonej w 1990 roku Ucieczki z kina „Wolność” Wojciecha Marczewskiego, kiedy to bohater grany przez Janusza Gajosa odwraca się od decydentów w pustawej sali i przekracza srebrny ekran, wchodząc do przestrzeni kina. „Był to dziwny festiwal, ale przez Ucieczkę z kina «Wolność» symboliczny. Przyszliśmy do wolności, a Wojtek opowiedział historię tej drogi” – mówił Waldemar Dąbrowski, który wtedy zadebiutował w charakterze szefa kinematografii. „W roku 1990 mit wielkiego polskiego kina zetknął się z nową rzeczywistością”.

Nie ma trudniejszego czasu dla polskiego kina niż 15 lat pomiędzy rokiem 1990 a 2005. Kryzys polskiej kinematografii był spowodowany – w takim samym stopniu, co problemy artystyczne i merytoryczne – przez czynniki polityczne, ekonomiczne i prawne. Publiczność zachłysnęła się gatunkowym kinem amerykańskim, na uwolnionym rynku dostępnym nagle wszędzie, bez ograniczeń. Chociaż twórcy szybko i boleśnie się przekonali, że idea wolnego rynku w kulturze jest ślepą uliczką, dopiero wiele lat później świadomość ta zaczęła przenikać do polityki i debaty publicznej.

Aż do roku 2004 gdyńskie festiwale były w większym stopniu areną walki o Ustawę o kinematografii niż świętem polskiego kina. Zmieniały się tylko twarze polityków za stołami w Sali Lazurowej w Hotelu Gdynia, gdzie co roku odbywało się i odbywa do dzisiaj Forum SFP. W dobrym tonie było rzucić kilka ciepłych słów o znaczeniu polskiego kina i zapowiedzieć przyspieszenie reformy (wspomnijmy tu charyzmatyczny występ Aleksandry Jakubowskiej na początku nowej dekady), by błyskawicznie zapomnieć o tym w momencie dojścia do władzy.

Sytuacja zmieniła się z chwilą, kiedy tekę ministra kultury przejął Waldemar Dąbrowski, były szef kinematografii z początku lat 90., który znał i rozumiał środowisko filmowe. Powierzył kierowanie prac nad ustawą swojej zastępczyni, Agnieszce Odorowicz. Stowarzyszenie Filmowców Polskich, które pod przewodnictwem Jacka Bromskiego zajmowało się wyczerpującą i kosztowną walką o prawo filmowe, mogło swoje działania zintensyfikować i ruszyć do boju wraz z innymi organizacjami filmowymi i artystycznymi (np. Krajową Izbą Producentów Audiowizualnych i Związkiem Artystów Scen Polskich). Okres ten został symbolicznie zamknięty na Forum SFP 17 września 2015 roku, kiedy rozdano medale Gloria Artis za działalność na rzecz kultury. Już rok później w pierwszych skromnych debiutach i nowych filmach autorskich życzliwi obserwatorzy zauważą zapowiedź nowego czasu w polskim kinie.

Był to czas festiwalowych eksperymentów. W 1990 roku wprowadzono w Gdyni system oscarowy, czyli jedni dokonywali selekcji i nominowali do nagród, drudzy – wybierali spośród wybranych. Na szczęście po dwóch edycjach zaprzestano tej dwustopniowej procedury. W 1992 roku doskonale dobrane jury miało podnieść rangę polskiego kina. Do legendy przeszły historie o bon motach i dyskusjach, które toczyli między sobą Kazimierz Kutz, ksiądz Józef Tischner, Adam Michnik, Maciej Dejczer, Jerzy Zieliński, Jerzy Głowacki i Grażyna Szapołowska – najsłynniejszy skład w historii festiwalu. „Co ciekawe, w ogóle nie pamiętam filmów” – powiedział po latach twórca Paciorków jednego różańca. „Za to pamiętam te niezwykłe rozmowy po filmach, te długie dyskusje, które celebrowałem z zachwytem, a nade wszystko radość z tych wzajemnych spotkań”. Najważniejszym filmem tego festiwalu był i pozostaje – nomen omen – Wszystko co najważniejsze Roberta Glińskiego, obraz świetnie korespondujący z atmosferą panującą wówczas w Teatrze Muzycznym.

W 1993 roku powołano jury międzynarodowe, w składzie którego znaleźli się m.in. Agnieszka Holland, reżyserzy Lindsay Anderson i Amos Poe, producenci Margaret Ménégoz i Branko Lustig. Efektem ich obrad był zaskakujący werdykt: Złote Lwy ex aequo dla Kolejności uczuć Radosława Piwowarskiego i Przypadku Pekosińskiego Grzegorza Królikiewicza. Po latach decyzja ta nie wydaje się kontrowersyjna, wówczas jednak wzbudzała dyskusje, podobnie jak od kilku lat wzbudzają dyskusje decyzje międzynarodowych składów jurorskich.

„Dla kina pierwszej połowy lat 90. charakterystyczne jest zagubienie, niezdolność rozpoznania sensu. Z filmów wówczas wyprodukowanych nie wyłaniał się wspólny obraz polskiej rzeczywistości. Wielcy reżyserzy tworzyli swe filmy obok głównego nurtu. Był to czas bałaganu myśli i emocji, przy jednoczesnym niedostatku formy filmowej” – wspominał Waldemar Dąbrowski.

W całej historii festiwalu jury trzykrotnie nie zdecydowało się przyznać Grand Prix, z czego aż dwa razy w odstępie pięciu lat: w 1991 i 1996 roku. „Spodziewano się, że po przewrocie 1989 roku kinematografia rozkwitnie. Tymczasem prezentowane wówczas filmy były jeszcze pokłosiem minionego systemu; to rodziło frustrację” – mówił Zbigniew Zapasiewicz, członek jury w 1991 roku.

W 1996 jury pod przewodnictwem Wojciecha Marczewskiego nie przyznało Złotych Lwów, ale aż trzy Nagrody Specjalne dla filmów Cwał Krzysztofa Zanussiego, Poznań ’56 Filipa Bajona i Gry uliczne Krzysztofa Krauzego. Wszystkie przetrwały próbę czasu. Wówczas ze sceny Teatru Muzycznego padła najsłynniejsza kwestia w historii imprezy: Juliusz Machulski, który miał wręczać Złote Lwy (co, jak wiemy, nie nastąpiło), powiedział: „Jeżeli sami się nie nagrodzimy, to nikt nas nie nagrodzi”.

Decyzje o nieprzyznaniu Grand Prix zawsze są kontrowersyjne. Ścierają się wówczas dwa poglądy na rolę festiwalu: „Zawsze któryś z prezentowanych filmów jest najlepszy i jury musi brać na siebie odpowiedzialność za wybór. W końcu to nie jest Festiwal Najlepszych Filmów na Świecie tylko Festiwal Filmów Polskich” (Juliusz Machulski, 1991) oraz: „Złote Lwy to wysoko postawiona poprzeczka i trzeba sobie na nie zapracować” (Stanisław Różewicz, jury, 1996).

Mniej więcej co drugą edycję dziennikarze i krytycy obecni w Gdyni obwieszczali koniec festiwalu i upadek polskiej kinematografii. Pogłębiała się przepaść między twórcami a krytykami, którzy jeszcze dekadę, dwie wcześniej, w Łagowie czy Gdańsku, stanowili jedno środowisko. Jedni do drugich mieli pretensje: dziennikarze o brak determinacji w przedstawianiu rzeczywistości, filmowcy – o brak zrozumienia dla beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazła się wówczas kinematografia.

Lata 90. to czas triumfów Władysława Pasikowskiego (Kroll, Psy, Psy 2) i polskiej komedii: Juliusza Machulskiego – nagrodzony Złotymi Lwami obraz Girl Guide, a także Kiler i Kiler-ów 2-óch, filmy Jacka Bromskiego – Dzieci i ryby, U Pana Boga za piecem, To ja, złodziej, a także Rozmowy kontrolowane Sylwestra Chęcińskiego i Pułkownik Kwiatkowski Kazimierza Kutza. Reżyserzy wzięli na warsztat kino gatunków, starając się dostosować jego wymogi do skromnych możliwości i preferencji rodzimego widza (Fuks Macieja Dutkiewicza, Tato i Sara Macieja Ślesickiego, Szczęśliwego Nowego Jorku Janusza Zaorskiego). Pojawienie się Zakochanych Piotra Wereśniaka w 2000 roku zapowiadało nadchodzącą dekadę komedii romantycznych, ale one raczej rzadko pojawiały się w Gdyni – z czasem nawet ich producenci uznali, że odpowiedniejszym dla nich miejscem jest sala kinowa, a nie Teatr Muzyczny.

Do głosu doszło nowe pokolenie filmowców – 30-, 40-latków – które wyznaczało charakter festiwalu: Dorota Kędzierzawska (Diabły, diabły, Wrony, Nic), świetnie przyjmowany w Gdyni Jan Jakub Kolski (m.in. Pogrzeb kartofla, Pograbek, Jańcio Wodnik, Cudowne miejsce, Grający z talerza czy nagrodzona Grand Prix wielowątkowa, wizyjna Historia kina w Popielawach), Mariusz Grzegorzek (Rozmowa z człowiekiem z szafy), Mariusz Treliński (Łagodna).

Choć w modzie było wówczas narzekanie na podział pokoleniowy i przeciwstawianie „baronów” młodym, to w Gdyni te efektowne tezy nie wytrzymywały konfrontacji z rzeczywistością. Złote Lwy trafiały w miarę proporcjonalnie do reprezentantów kilku generacji filmowców. Triumfy odnosili mistrzowie (Grand Prix dla Zawróconego Kazimierza Kutza w 1994 roku i dla filmu Krzysztofa Zanussiego Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową w roku 2000), reżyserzy średniego pokolenia (kolejne Złote Lwy dla Roberta Glińskiego za Cześć, Tereska, triumf Historii miłosnych Jerzego Stuhra), jak i – chwilę później, na początku XXI wieku – debiutanci (Złote Lwy dla Warszawy Dariusza Gajewskiego i dla Pręg Magdaleny Piekorz). Jednym z największych sukcesów tej dekady był Dług Krzysztofa Krauzego, w pełni odpowiadający wyrażanym głośno wołaniom o wielki film na temat polskiej rzeczywistości. Jego reżyser i aktorzy: Robert Gonera, Jacek Borcuch (późniejszy reżyser m.in. Tulipanów i Wszystko, co kocham), a zwłaszcza Andrzej Chyra, stali się gwiazdami w ciągu jednego wieczoru. Skromny, ascetyczny film wygrał z Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana (największym sukcesem frekwencyjnym po 1989 roku).

Był to czas udanych filmów Andrzeja Barańskiego (m.in. Dwa księżyce), małżeństwa Łazarkiewiczów (Odjazd, Pora na czarownice) i Kondratiuków (Wrzeciono czasu, Córa marnotrawna), Barbary Sass (Tylko strach, Pokuszenie ze słynnym debiutem Magdaleny Cieleckiej), a także efektownych transferów – bardzo sprawnymi reżyserami okazali się aktor Jerzy Stuhr (m.in. Spis cudzołożnic, Tydzień z życia mężczyzny) i operator Witold Adamek (Poniedziałek, Wtorek).

Początek nowego tysiąclecia to czas największego miszmaszu programowego. Działo się tak z konieczności, gdyż profesjonalnych filmów kinowych było jak na lekarstwo. Dyrektor artystyczny Maciej Karpiński sztukował program festiwalu filmami telewizyjnymi (np. znakomity cykl Święta polskie), które powróciły jako remedium na fatalny stan polskiego kina, a także filmami offowymi. Kino offowe było wówczas, niejako z przymusu, uprawiane przez profesjonalnych reżyserów, którzy inaczej nie mieliby jak zadebiutować, czego spektakularnym przykładem jest Zmruż oczy Andrzeja Jakimowskiego. Po roku 2005 nurt niezależny wyraźnie się oddzielił od nurtu profesjonalnego, wówczas jednak granice te nie były tak oczywiste.

Pozytywnym zjawiskiem tego okresu była ekspansja debiutantów, którzy swoje filmy kręcili wielkim wysiłkiem własnym lub zdeterminowanych producentów. Obok wspomnianych już Magdaleny Piekorz i Dariusza Gajewskiego w okresie tym zadebiutowali m.in. Marek Lechki (Moje miasto), Artur Więcek „Baron” (Anioł w Krakowie), Konrad Niewolski (Symetria), Małgorzata Szumowska (Szczęśliwy człowiek, Ono), Piotr Trzaskalski (Edi), Łukasz Barczyk (Patrzę na ciebie, Marysiu), Przemysław Wojcieszek (Głośniej od bomb, W dół kolorowym wzgórzem), Anna Jadowska (Teraz ja). Symbolem tego czasu może być pełen energii film nowelowy Oda do radości, którego poszczególne części wyreżyserowali Anna Kazejak, Jan Komasa, Maciej Migas, a także Marek Koterski, który po latach konsekwentnego budowania swojej publiczności zabłysnął w 2002 roku Dniem świra. Paradoksalnie, właśnie ten film, powstały w najtrudniejszym dla kinematografii czasie, został uznany przez słuchaczy radiowej Trójki za najważniejszy film po 1989 roku. Pozostaje jednym z najlepszych dokonań tego czasu, obok tytułów takich jak Vinci Juliusza Machulskiego, Kochankowie z Marony Izabeli Cywińskiej, Mój Nikifor Krzysztofa Krauzego, Skazany na bluesa Jana Kidawy-Błońskiego, Pornografia Jana Jakuba Kolskiego, Rozdroże Cafe Leszka Wosiewicza. W 2003 roku nowym Weselempodbił gdyńską publiczność Wojciech Smarzowski i stało się jasne, że pojawiła się postać, obok której nie można przejść obojętnie.

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w roku 2005 przebiegał w atmosferze święta. 30 czerwca Sejm przyjął poprawki Senatu do Ustawy o kinematografii. Piętnastoletnia batalia okazała się wygrana, choć przed środowiskiem filmowym stanęło wyzwanie wprowadzenia w życie systemu: stworzenia siatki ekspertów, wyboru dyrektora, wdrożenia w życie zasad rozdzielania pieniędzy, przetrzymania licznych ataków, którym podlegała nowa instytucja. A również, co może najważniejsze, dostosowania się polskich producentów i twórców do nowych zasad, doskonalenia starych umiejętności i nabywania nowych (np. obecności na rynku międzynarodowym), zarzucenia starych nawyków, wzięcia odpowiedzialności za kino we własne ręce.

W 2005 roku wygrał Feliks Falk Komornikiem, a Andrzej Chyra otrzymał drugą po Długu nagrodę aktorską. Za kreację w filmie W imię… Małgorzaty Szumowskiej dostał trzecią, co czyni go festiwalowym rekordzistą. Komornik był pierwszym filmem, którego międzynarodową promocją zajął się Polski Instytut Sztuki Filmowej.

Czas odrodzenia

Mimo zmasowanej kampanii negatywnej, mimo licznych zastrzeżeń, niedoskonałości i pytań, reforma kinematografii się dokonała, a najważniejszą instytucją polskiej kinematografii – w tym także dla FPFF – stał się kierowany przez Agnieszkę Odorowicz Polski Instytut Sztuki Filmowej. Widzowie ruszyli do kin na polskie filmy, wzrosła nie tylko liczba produkcji, ale przede wszystkim ich jakość. Ale nie tylko to. Polskie kino, wyposażone w swój adres, system instytucjonalny, samorząd środowiskowy, zaczęło być – zwyczajnie – dobrze postrzegane.

Tymczasem festiwal znalazł się w pewnych rękach znakomitego menedżera Leszka Kopcia, który zastąpił na tym stanowisku wieloletniego dyrektora Jerzego Martysia. Wówczas kadencje dyrektorskie trwały latami, jak choćby w przypadku dyrektorów artystycznych Macieja Karpińskiego czy Mirosława Borka. Festiwal się zmieniał, otwierał na nowe trendy w polskim kinie. W 2002 roku powstał Konkurs Kina Niezależnego, a po nim osobno Konkurs Młodego Kina. Obecnie tzw. shorty – niezależnie od tego, czy powstały niezależnie, czy w szkołach filmowych, czy w Studiu Munka SFP – biorą udział w Konkursie Filmów Krótkometrażowych, co znacznie uprościło tę kategorię.

Duże zmiany przechodziła nazwa festiwalu. W roku 2012 brzmiała: Gdynia Film Festival, w 2013: Gdynia – Festiwal Filmowy, a w 2014: Festiwal Filmowy w Gdyni. Organizatorzy uważnie przeanalizowali obraz imprezy w mediach i okazało się, że nazwa nazwą, a i tak większość osób pisze i mówi o Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych – i do tej nazwy ostatecznie powrócono. Oby na zawsze!

Największe zmiany – i największe kontrowersje – dotyczą oczywiście selekcji. Stała się ona koniecznością, kiedy po reformie w 2005 roku zaczęło powstawać coraz więcej filmów dobrych i bardzo dobrych. Nie ma selekcji idealnej, są tylko mniej lub bardziej sporne. Zmieniają się jej zasady, gdyż Komitet Organizacyjny i środowisko filmowe nieustannie toczą ze sobą dyskusje na ten temat. Poczucie płynności formuły FPFF jest wciąż podsycane ciągłymi zmianami na stanowisku dyrektora artystycznego: od 2011 wszyscy – Michał Chaciński, Michał Oleszczyk, Tomasz Kolankiewicz –  sprawowali tę funkcję przez tylko jedną, zaledwie 3-letnią kadencję. Obecnie funkcję tę pełni Joanna Łapińska.

Wiele emocji budzą werdykty. Ale czy może być inaczej, skoro co roku powstaje kilka bardzo dobrych filmów? Jeszcze w latach 2006–2007 rozstrzygnięcia jury nie wywoływały wielkich dyskusji. Plac Zbawiciela małżeństwa Krauzów czy Sztuczki Andrzeja Jakimowskiego to tytuły docenione w Polsce i nagradzane szeroko w świecie, które dostały się do międzynarodowej dystrybucji. Potem jednak zaczynają się spory. Czy Rewers Borysa Lankosza (Złote Lwy w 2009), czy Wojna polsko-ruska Xawerego Żuławskiego, czy też Dom zły Wojciecha Smarzowskiego? Mała Moskwa (to akurat były dość szeroko komentowane Złote Lwy w 2008), a może 33 sceny z życia Małgorzaty Szumowskiej lub Cztery noce z Anną Jerzego Skolimowskiego? Essential Killing Jerzego Skolimowskiego (Grand Prix w 2011), Młyn i krzyż Lecha Majewskiego czy Róża Wojciecha Smarzowskiego? W 2013 roku – dzięki staraniom Michała Chacińskiego – udało się zebrać ciekawe międzynarodowe jury. „Była też zrobiona przez niego autorsko selekcja, chwała Bogu, bo i tak był niemały kłopot z werdyktem (z wyjątkiem Złotych Lwów dla Idy – te były jednogłośne), tym razem z powodu embarasse de la richesse” – mówi Agnieszka Holland. „Był to tak znakomity konkurs, że przebił kilka selekcji dużych międzynarodowych festiwali, w których uczestniczyłam. Cudzoziemcy już prawie wszystko rozumieli, nauczyliśmy się przez te lata być trochę bardziej komunikatywni. Konkurencja była taka, że filmy, które normalnie mogłyby skończyć z główną nagrodą (jak Papusza, Drogówka czy Imagine) nie dostały żadnej albo jakąś symboliczną”.

Ida Pawła Pawlikowskiego dostała swoje Złote Lwy przed międzynarodową karierą, dla filmu W ciemności były one jej ukoronowaniem. W 2014 roku film Bogowie Łukasza Palkowskiego zdobył jednocześnie i Złote Lwy, i Złotego Klakiera od widzów, i Nagrodę Dziennikarzy. W ciągu tej dekady na najważniejszego aktora swojego pokolenia wyrósł Andrzej Chyra, który otrzymał nagrody za Komornika Feliksa Falka i za W imię… Małgorzaty Szumowskiej. Stosunkowo rzadko pojawiały się w Teatrze Muzycznym filmy stricte gatunkowe i jeszcze rzadziej – dostawały nagrody (Mała Moskwa i Fotograf Waldemara Krzystka, U Pana Boga w ogródku, Bilet na Księżyc Jacka Bromskiego, Świadek koronny Jarosława Sypniewskiego). Festiwal coraz częściej kojarzy się z solidnym mainstreamem – czyli z filmami o znaczących szansach u szerokiej widowni, choć noszących wyraźne piętno autorskie – jak i z klasycznym polskim kinem artystycznym. W ciągu dekady, która minęła od czasu wprowadzenia Ustawy o kinematografii, swoje filmy pokazywali reprezentanci wszystkich pokoleń filmowców: Jerzy Skolimowski (Essential Killing, 11 minut), Janusz Majewski (Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy) i Maciej Wojtyszko (Ogród Luizy), Tomasz Wiszniewski (Wszystko będzie dobrze) i Dorota Kędzierzawska (Jutro będzie lepiej, Pora umierać), Maciej Pieprzyca (Drzazgi, Chce się żyć) i Michał Kwieciński (Statyści, Jutro idziemy do kina). A obok nich: Małgorzata Szumowska (33 sceny z życia, Sponsoring, W imię… i w końcu nagrodzone Złotymi Lwami Body/Ciało), ale i Jan Komasa (Sala samobójców, Miasto 44). Prestiżowe nagrody zgarniali tutaj i ci, którzy już Złote Lwy mieli (Jerzy Stuhr – Korowód, Obywatel; Marek Koterski – Wszyscy jesteśmy Chrystusami), jak i debiutanci (Borys Lankosz – Rewers, Marcin Bortkiewicz – Noc Walpurgii). Trudno tu mówić o jakichś regułach.

Nie ma także reguły wśród debiutów i drugich filmów. Są lata, kiedy ciężko wybrać jakikolwiek tytuł, a są takie, kiedy ma się wrażenie, że polskie kino oznacza młodość. Już w latach 2006–2007 pojawiło się kilka mocnych nazwisk, wśród nich Łukasz Palkowski (Rezerwat), Xawery Żuławski (Chaos), Sławomir Fabicki (Z odzysku). Uwaga festiwalowych obserwatorów kierowała się na Katarzynę Rosłaniec (Galerianki, Bejbi blues), Leszka Dawida (Jesteś Bogiem, Ki), Bartka Konopkę (Lęk wysokości) czy Krzysztofa Skoniecznego (Hardkor Disko). Najtrudniej jest zrobić drugi film, te jednak na szczęście się w Gdyni pojawiają, a nawet zdobywają pierwszorzędne laury (np. Obława Marcina Krzyształowicza, Wszystko co kocham Jacka Borcucha, Erratum Marka Lechkiego, Chrzest Marcina Wrony).

Czasem publiczność doceniała filmy, których nie zauważyli jurorzy (Senność Magdaleny Piekorz lub 80 milionówWaldemara Krzystka). Raz Nagrodę Specjalną dostała animacja (polsko-rumuńska Droga na drugą stronę Anki Damian), kiedy indziej – reżyser animacji za debiut fabularny (Piotr Dumała za Las). Jury młodzieżowe również potrafi zaskoczyć, nagradzając nie – co by się wydawało naturalne – młode kino, ale uznanych mistrzów (Marka Koterskiego za Baby są jakieś inne czy Waldemara Krzystka za Fotografa).

Polskie kino, umocnione międzynarodowymi sukcesami, weszło w fazę gwałtownego rozwoju, posypały się kolejne nominacje do Oscara: po Katyniu Wajdy, W ciemności Holland i Oscarze dla Idy zauważone przez Akademie zostały Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego, Boże Ciało Jana Komasy, IO Jerzego Skolimowskiego. Festiwal świętował swoje 40-lecie w nowym, pulsującym życiem Gdyńskim Centrum Filmowym. Wtedy, w te piękne wrześniowe dni 2015 roku, nikt nie przypuszczał, że Festiwal Polskich Filmów Fabularnych wchodzi w swoją najbardziej dramatyczną i niespokojną dekadę: zaczyna ją tragiczna śmierć Marcina Wrony, a kończy – odejście Leszka Kopcia, wyjątkowego dyrektora FPFF, sprawującego swoją funkcję przez 26 lat.

Tłuste lata, trudne lata

 Wiadomość o samobójczej śmierci Marcina Wrony, reżysera konkursowego Demona, pojawiła się nad ranem w sobotę 19 września 2015 roku, kiedy cały festiwal przygotowywał się na uroczystą galę 40-lecia. Na chwilę społeczność FPFF – twórców, widzów, organizatorów – jakby zamarła. W galerii Gdyńskiego Centrum Filmowego tłum dziennikarzy i widzów milczał, gdy Agnieszka Odorowicz odczytała oficjalny komunikat: „Zmarł nagle Marcin Wrona, reżyser filmu Demon, pokazanego w Konkursie Głównym 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni. Jako organizatorzy festiwalu, a zarazem przyjaciele Marcina, jesteśmy głęboko poruszeni i zasmuceni Jego odejściem. Składamy wyrazy głębokiego współczucia Żonie i Najbliższym reżysera. Jednocześnie informujemy, że planowane na dzisiejszy wieczór wręczenie nagród odbędzie się w wersji skróconej i z pełnym poszanowaniem pamięci po Marcinie”.

„Był to nie tylko straszny dzień emocjonalnie, ale – jak sądzę – zaczął się od niego pewien okres żałoby, który potem jeszcze trwał. Myślę też, że atmosfera wtedy się na trwałe zmieniła, bo powrót po roku na FPFF był powrotem do miejsca, w którym wciąż to wspomnienie żyło” – wspomina ówczesny dyrektor artystyczny Michał Oleszczyk. To wydarzenie bez precedensu w historii festiwali filmowych odbiło się na wszystkich uczestnikach, twórcach i organizatorach imprezy.

Na najnowszej historii FPFF swoje piętno odcisnęły również polityczna zmiana władzy i postępująca polaryzacja poglądów. Stopniowo zarysowywał się konflikt między festiwalem a Telewizją Polską, która była współorganizatorem imprezy. Najdziwniejsza historia wiązała się ze świetnie przyjętym Wołyniem Wojciecha Smarzowskiego. Prezes telewizji chciał reżysera specjalnie nagrodzić, czym zarówno twórca, jak i dyrekcja FPFF nie byli, zdaje się, zainteresowani. Niespodziewanie TVP zdjęła z ramówki emisję ceremonii zakończenia festiwalu. Niebywałe wprost emocje towarzyszyły projekcji kolejnego filmu reżysera – Kleru, obrazu, który okazał się ostatecznie najpopularniejszym polskim filmem od czasu superprodukcji kostiumowych. Na jakiś czas zniknął Złoty Klakier – Nagroda Prezesa Radia Gdańsk. Przedziwne rzeczy działy się z filmem Solid Gold Jacka Bromskiego, który aż do dnia projekcji to brał, to nie brał udziału w konkursie. Minister i wiceministrowie kultury na zmianę albo przyjeżdżali na festiwal, albo się na niego obrażali, albo go bojkotowali. Do dzisiaj nie wyjaśniono, co oznaczała na gali zakończenia w 2018 roku ręka machająca w tle przemówienia wiceministra kultury Pawła Lewandowskiego. Skądinąd przemówienie to, jakby żywcem przeniesione z okresu gierkowskiego, wywołało na widowni gromkie salwy śmiechu i zdaje się rozbawiło także samego polityka, który niezrażony, przemawiał: „Dziś możemy powiedzieć, że polskie kino przeżywa swoje artystycznie tłuste lata. Jako wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego jestem dumny, że możemy aktywnie w tym partycypować, zapewniając mu godne wsparcie”.

Paradoksalnie jednak minister miał rację. Płynnie, harmonijnie na festiwalu dokonała się wielka zmiana pokoleniowa, stery (i większość nagród) przejęło średnie i młodsze pokolenie twórców. Mistrzowie nadal są w formie, jak Jerzy Skolimowski z niedocenionym w Gdyni IO, Agnieszka Holland z podwójnymi Złotymi Lwami za Obywatela Jonesa i Zieloną granicę, Marek Koterski z filmem 7 uczuć, Janusz Kondratiuk z Jak pies z kotem, Filip Bajon z ważnym dla Wybrzeża, wyśmienitym Kamerdynerem, Michał Kwieciński z Filipem i rzecz jasna Paweł Pawlikowski z Zimną wojną, oczywistym Grand Prix w 2018 roku. Ale spójrzmy na ostatnią dekadę. Zwiększa się (choć wciąż powoli) reprezentacja reżyserek średniego pokolenia, jak Agnieszka Smoczyńska (olśniewające Córki dancingu, Fuga i w końcu nagrodzone Złotymi Lwami Silent Twins), ulubienica gdyńskiej publiczności Kinga Dębska (Moje córki krowy, Zabawa zabawa, Święto ognia), Anna Jadowska (Dzikie róże, Kobieta na dachu), jedna z najciekawszych debiutantek ostatnich lat Jagoda Szelc (Wieża. Jasny dzień, Monument), Olga Chajdas (Nina, Imago), Kasia Adamik (Amok), Maria Sadowska (Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej), Ewa Bukowska (53 wojny), Aleksandra Terpińska (Inni ludzie), Katarzyna Klimkiewicz (Bo we mnie jest seks), Iwona Siekierzyńska (Amatorzy), Marta Minorowicz (Iluzja), Aga Woszczyńska (Cicha ziemia), Kamila Tarabura (Rzeczy niezbędne), Maria Zbąska (To nie mój film), Monika Majorek (Innego końca nie będzie), Mara Tamkovich (Pod szarym niebem), Emi Buchwald (Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej). Im bliżej festiwalowej pięćdziesiątki, tym więcej żeńskiego pierwiastka. Tak na marginesie, w ostatnich latach po raz pierwszy kierownicze funkcje festiwalu objęły kobiety: dyrektorka artystyczna Joanna Łapińska i członkini Zarządu Pomorskiej Fundacji Filmowej Agata Kozierańska, od 2025 odpowiedzialna za organizację FPFF.

Warto przejrzeć znajdujące się w tej publikacji indeksy tytułów i nagród FPFF. Od razu rzuca się w oczy ciekawe zjawisko mocnego wejścia na scenę niezwykle utalentowanych twórców, którzy zadebiutowali w konkursach filmów krótkich i niezależnych. Rok po roku Złote Lwy wędrowały do debiutantów: Jana P. Matuszyńskiego (Ostatnia rodzina, a po niej: Żeby nie było śladów, Minghun) i Piotra Domalewskiego (Cicha Noc, po niej: Hiacynt, Jak najdalej stąd, Ministranci). Paweł Maślona olśnił publiczność Atakiem paniki, po czym sięgnął po złoto Kosem. Niepokorny mistrz krótkiej formy Damian Kocur wciąż wdraża swoją niepowtarzalną metodę pracy z naturszczykami w Chlebie i soli oraz Pod wulkanem. Łukasz Palkowski zachwycił publiczność Teatru Muzycznego Najlepszym. Wciąż poszukuje i nagina granice artystyczne niegdysiejszy laureat konkursu krótkich metraży Kuba Czekaj (Baby Bump, Królewicz Olch). Na prawdziwego gdyńskiego giganta wyrasta Magnus von Horn, który po świetnym Sweat otrzymał nominacje do Oscara za Dziewczynę z igłą. Interesujący duet utalentowanych Łukaszów: Rondudy i Żala zgarnął Złote Lwy za Wszystkie nasze strachy. Jan Komasa uwiódł gdyńską publiczność Miastem’44, Bożym Ciałem oraz Hejterem, ale Złote Lwy ma jeszcze przed sobą. Podobnie jak idol polskiej publiczności Wojciech Smarzowski (Wesele, Dom dobry). Białą odwagą wykazał się Marcin Koszałka. Srebrne Lwy otrzymał pamiętny ostatni wspólny film Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze Ptaki śpiewają w Kigali. W świetnej formie powrócił Maciej Pieprzyca z Ikarem. Legendą Mietka Kosza. Do Gdyni regularnie wpada Tomasz Wasilewski – w ostatnich latach ze Zjednoczonymi stanami miłości i z Głupcami. Pięćdziesięciolatkowie rozdają karty, jak Adrian Panek z Wilkołakiem, Bartosz Blashke z Sonatą, Jan Holoubek z 25 lat niewinności, Marcin Krzyształowicz z Panem T. czy Bartosz Konopka z Krwią Boga, Michał Otłowski z Lokatorką i Konrad Aksinowicz zPowrotem do tamtych dni. Jednym z ulubionych reżyserów FPFF w Gdyni jest Xawery Żuławski, który ostatnio pokazał tu niezmiernie oryginalną Apokawixę i biopic Kulej. Dwie strony medalu.

Ci twórcy dojrzali, ale wciąż młodzi, już czują na sobie oddech młodszego pokolenia, bo oto za nami seria świetnych debiutów: Terpińskiej, Chajdas, Szelc, Tarabury, von Horna, a także filmów innych młodych reżyserów, takich jak Mateusz Rakowicz (Najmro), Jakub Piątek (Prime Time), Łukasz Kośmicki (Ukryta gra), Korek Bojanowski (Utrata równowagi). Również założone w SFP Studio Munka podzieliło się ze światem zróżnicowanymi głosami swoich utalentowanych autorów – Bartosza Kruhlika (Supernova), Grzegorza Dębowskiego (Tyle co nic), Adriana Apanela (Horror Story).

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych? I owszem, ale film fabularny niejedno ma imię. Wielkie uznanie i szereg poważnych nagród zdobyły w ostatnich latach dwa znakomite dzieła małżeństwa Welchmanów: nominowany do Oscara Twój Vincent i ulubieniec publiczności – obraz Chłopi – obydwa filmy wykonane wyjatkową techniką malowania nakręconych wcześniej kadrów. W pandemicznym 2020 roku po raz pierwszy Złote Lwy zdobyła animacja – niezwykłe, powstające kilkanaście lat dzieło Mariusza Wilczyńskiego Zabij to i wyjedź z tego miasta.

Dlaczego wyliczamy tak pieczołowicie wszystkie te tytuły? Bo pogłoski o śmierci polskiego kina, pogłębione pandemicznym kryzysem, okazały się jak zwykle przedwczesne. Czujemy brak stabilności, zmienność, czasem może przypadkowość pewnych festiwalowych formuł. Zasady selekcji zmieniają się co dwa, trzy lata. Michał Chaciński miał w tym względzie wolność i co za tym idzie – ponosił za nią całkowitą odpowiedzialność. Dekadę temu, za kadencji Michała Oleszczyka, główny wpływ na selekcję miał Komitet Organizacyjny, teraz silniejsze karty w ręku ma dyrektor artystyczny (Tomasz Kolankiewicz, po nim Joanna Łapińska). Ewoluują cały czas sekcje FPFF. Michał Oleszczyk wymyślił Inne Spojrzenie na wzór canneńskiego Certain Regard. Jego pierwszą, niekonkursową edycję podbił film Grzegorza Jankowskiego o wdzięcznym tytule Polskie gówno. Kolejnymi laureatami byli: Mariusz Grzegorzek (Śpiewający obrusik), Karolina Breguła (Biuro budowy pomnika) i Piotr Dumała (Ederly), Norman Leto (Photon). Ciekawe, przekraczające granice gatunku filmy! Wielu widzów żałowało, że po kilku latach zarzucono ideę Innego Spojrzenia, które dawało szansę zaistnienia filmom niemieszczącym się w kanonie Konkursu Głównego.

Niejako na miejsce Innego Spojrzenia Polski Instytut Sztuki Filmowej wprowadził Konkurs Filmów Mikrobudżetowych, prezentujący bez selekcji filmy z adresowanego do młodych filmowców priorytetu PISF o tej samej nazwie. I to także była pewna osobliwość: bo dlaczego bez selekcji, która jest solą każdego festiwalu? I dlaczego filmy te nie mogą być pokazane w Konkursie Głównym? I jak to jest, że urząd programuje festiwal jak za dawnych, słusznie minionych czasów? To przecież rola dyrektora artystycznego. W tych latach był nim Tomasz Kolankiewicz, który jednak potrafił sekcję tę umiejętnie włączyć w główny nurt FPFF, zwłaszcza że znalazło się w niej kilka świetnych tytułów, m.in. Ostatni komers Dawida Nickela, Piosenki o miłości Tomasza Habowskiego, Słoń Kamila Krawczyckiego, Obudź się Filipa Dzierżawskiego, W nich cała nadzieja Piotra Biedronia czy Ultima Thule Klaudiusza Chrostowskiego.

W 2024 roku dyrektorka artystyczna Joanna Łapińska zaproponowała zmiany, które publiczność doceniła, ponieważ widownia festiwalu, jak wynika z przeprowadzanych od kilku lat badań ankietowych, najbardziej lubi oglądać filmy konkursowe. I lubi, gdy konkursy są duże i spektakularne. Na 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zadebiutował więc Konkurs Perspektywy, prezentujący pełnometrażowe filmy fabularne. Wyboru filmów dokonała dyrektorka, wspierając się rekomendacją Komitetu Organizacyjnego. Dodatkowo filmy z Konkursu Perspektywy rywalizują teraz o dwie inne nagrody festiwalu – nagrodę Złoty Pazur oraz o nagrodę za debiut reżyserski lub drugi film – które od tego roku przyznawane są w systemie cross-section z Konkursem Głównym, co oznacza, że mogą je zdobyć obrazy uczestniczące w obu konkursach. Zaintrygowana nową sekcją publiczność ruszyła tłumnie do sal. Pierwsze w historii Perspektyw Szafirowe Lwy otrzymała Kamila Tarabura za Rzeczy niezbędne. A tymczasem na festiwalową potęgę wyrasta prowadzona przez SFP Gdynia Dzieciom, która z okazji 20-lecia w 2024 roku zorganizowała nawet konkurs na najlepszy z ostatnich dwóch dekad film dla dzieci. Wygrała Magdalena Nieć swoim Psem, który jeździł koleją, ale rywalizacja ekip i producentów o internetowe głosy przejdzie do historii FPFF. I choć na razie tylko publiczność dziecięca przyznaje swoje Złote Lwiątka, kto wie, co będzie w przyszłości… Zwłaszcza że kino dziecięce staje się bardzo popularne!

Czy to już koniec zmian? Na pewno nie. Jedyną pewną rzeczą w życiu gdyńskiego festiwalu jest zmiana. I dyskusja – pamiętamy dobrze ostrą debatę zorganizowaną w 2019 roku przez Gildię Reżyserów, zaniepokojoną zasadami selekcji i niejasnym statusem festiwalu. Pewnie dobrze, że się odbyła, bo od tego czasu atmosfera wokół FPFF wyraźnie się poprawiła. A gdy przyszła pandemia, widzowie, twórcy, organizatorzy boleśnie zatęsknili za atmosferą tych sporów, za nocnym tłokiem w foyer Mercure Gdynia, a nawet za kolejnymi aferami. Dlatego kolejny, 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych, przebiegał w atmosferze rodzinnego święta, tak jak zawsze pragnął tego Leszek Kopeć. Nie zepsuło jej nawet to, że na wejście do Piekiełka należało czekać w kolejce nawet pół godziny ze względu na limity zatłoczenia, a część ekip wyjechała z festiwalu z covidem.

„Festiwal wzbudza emocje. Czasem festiwalu się nienawidzi, zwłaszcza gdy nie dostaje się nagród albo gdy film pozostaje niezauważony” – mówił Radosław Piwowarski w wydanej na 30-lecie gdyńskiej imprezy książce A statek płynie… „W Gdyni jest dobra widownia, świetnie reaguje, chwyta w mgnieniu oka to, co chcesz jej powiedzieć. Na każdym filmie jest komplet widzów, co gdzie indziej nie jest możliwe. Dlatego gdy film nie dostaje nagrody, przeżywa się to jako coś niesprawiedliwego. Mówimy sobie wtedy: nienawidzę Gdyni, nigdy tu nie przyjadę! A potem i tak przyjeżdżamy”.

Witamy w Gdyni. Witamy na 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.

 

______

W tekście wykorzystano fragmenty tekstu z książki „Film z widokiem na morze. 30 lat FPFF Gdańsk – Gdynia” pod redakcją Anny Wróblewskiej, SFP, Warszawa 2015

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.